Po bardzo przeciętnym w wykonaniu gospodarzy meczu otwarcia na Euro, nie pozostało nam nic innego jak skoncentrować się na pojedynku Rosji i Czech. Jeszcze dobrze nie opadły z nas emocje związane z tym co działo się na Stadionie Narodowym, a już musieliśmy przeżywać niezbyt pozytywne wibracje wynikające z formy naszych grupowych rywali. Bo rosyjski dynamit to jedno, ale południowi sąsiedzi, mimo wysokiej porażki też wcale na futbolowych kelnerów nie wyglądali. Nawet pierwsze dwa stracone gole ich nie załamały, dopiero ten trzeci przyciął skrzydła i „do toho” już się nie poderwali.
Wysokie zwycięstwo Rosjan nie jest dla nas dobrą wiadomością nie tylko z racji właśnie samej tej wysokości, ale także dlatego, że psychika nie jest mocną stroną kadrowiczów Smudy i jego samego i w związku z tym obawiam się paniki w szeregach Polskich Orłów. Dlatego proponuję, aby Franz zamiast kolejnego treningu wyświetlił swoim podopiecznym albo film „1920 Bitwa Warszawska”, albo wygrany 3:2 mecz kadry siatkarzy Wagnera z ZSRR w finale Igrzysk Olimpijskich w Montrealu w 1976 r., ewentualnie hokejowy mecz Polski także ze Związkiem Radzieckim z tegoż samego roku , rozegrany na mistrzostwach świata grupy „A”, kiedy to nasi zwyciężyli 6:4.
W 20 lat po tym jak Duńczycy ściągani z barowych stołków na Karaibach na mistrzostwa Europy w zamian za ogarniętą wojną Jugosławię wygrali te zawody w cuglach, ich następcy pogonili dziś na Euro 2012 pewną siebie Holandię i choć grają w najtrudniejszej grupie mistrzostw, otworzyli sobie dość szeroko furtkę do awansu. Można? Można, ale „Wikingowie” wyszli w przeciwieństwie do biało-czerwonych na boisko mocno zrelaksowani. Czyżby więc tu był pies pogrzebany, że umiejętności to jedno, a radzenie sobie z presją, to drugie? A może zamiast żmudnych przygotowań trzeba było naszą piłkarską brygadę wysłać na Antyle, Wyspy Bahama, albo Kajmany?
Nie zawiodła także precyzyjne naoliwiona przez trenera Joachima Löwa reprezentacja Niemiec. Zachodni sąsiedzi cierpliwie budowali swoje ataki w spotkaniu z Portugalią, starając się jak najdłużej przetrzymywać piłkę, co doprowadziło ich do zwycięstwa pozwalającego chyba już myśleć powoli o awansie do ćwierćfinału. Słynny CR 7 błysnął zaledwie dwa, może trzy razy, na tyle jednak mało efektywnie, że Portugalczycy zostali nawet bez jednego punktu. Gdy ruszyli do odrabiania strat, pokazali jednak, że w piłkę grać na dobrym poziomie potrafią, choć zrobili to zbyt późno, czym potwierdzili tezę, iż futbol zachowawczy prowadzi do smutnego finału. W tym jednym przynajmniej gracze z Półwyspu Iberyjskiego, podobnie zresztą jak Holendrzy, bardzo przypominali mi podopiecznych Franciszka Smudy...