Marek Wiatrak: Nagle, na ponad 2 miesiące przed wyborami zniknął Pan z urzędu i życia polityczno-społecznego miasta. Co się stało?
Na to złożyło się bardzo wiele zdarzeń. Najlepiej obrazują je słowa bardzo mądrego człowieka, Adama Włodarczyka (były prezydent Radomia – przyp. red), który mnie kiedyś uprzedził, żebym przed wyborami zadbał o swoje zdrowie. Powiedział: - Igor, jak kiedyś przegracie wybory i przestaniesz być wiceprezydentem, odpuści cię stres, nie będziesz tak aktywny zawodowo, to posypie ci się zdrowie. Dodał też, że do polityki wchodzi się trudno, ale wychodzi się z niej jeszcze trudniej.
Te dwie mądre myśli Adama Włodarczyka spełniły się w moim przypadku szybciej niż myślałem. Podjąłem decyzję, by nie startować do Sejmiku z kilku przesłanek i to stało się sporym wydarzeniem, wiele osób było zaskoczonych. Ale nie każdy musi być radnym, a moje plany życiowe zaczęły odbiegać od tego by być w polityce.
Wcześniej też spełniły się słowa Adama Włodarczyka, moje zdrowie nie wytrzymało do końca kadencji. Okazało się, że mam problemy. Na 2,5 miesiąca przed wyborami miałem bóle, przeszedłem badania. Diagnoza była jedna – guz, guz nowotworowy. Nie życzę nikomu takiej diagnozy.
Zaraz potem operacja, wycięcie guza. Zdecydowaliśmy się na nią od razu, by nie tracić czasu. Dzień po operacji, prawe nic nie pamiętam. Z guza zostały pobrane próbki, trafiły do analizy, i zaczęło się najgorsze – 14 dni oczekiwania na wynik, jaki ten guz jest, czy jest złośliwy. Nikomu, nawet najgorszemu wrogowi tego nie życzę, żeby musiał to przeżyć.
Człowiek ma też wtedy naprawdę wiele czasu, żeby przeanalizować, co w życiu zrobił, czego nie zrobił. Jakie miał plany, do których może nie dojść. Wielu moich kolegów otrzymało wyrok, ja na szczęście po tych 14 dniach usłyszałem wyrok – niewinny. Niezłośliwy guz pierwotny. OK – masz człowieku drugą szansę. Fajne uczucie, przepiękne… Ale te 14 dni daje dużo do myślenia.
O czym wtedy się jeszcze myśli? Mówi Pan, że dostał drugą szansę. Czy to oznacza, że ta pierwsza nie była wykorzystana?
Nie. Uważam moje życie za bardzo udane. Mam 36 lat, wspaniałą żonę, fajne dzieciaczki. To wszystko jest bardzo OK. Ale popełniłem też bardzo wiele błędów.
Na pewno w mojej pracy było za dużo twardych decyzji. Na pewno nie można się na ludzi obrażać. Nie ma co przekładać animozji politycznych na życie. To nie jest warte tego wszystkiego. Z tej mojej nowej perspektywy, te wszystkie kłótnie polityczne, w których brałem udział… dziś nie brałbym w nich udziału. Szkoda i czasu, i zdrowia.
Z perspektywy czasu one i tak nic nie przyniosły, oprócz tego, że skonfliktowałem, pokłóciłem się z jakimiś ludźmi. Nie warto to wszystko jest tego. Na pewno już nigdy więcej takich głupich rzeczy robić nie planuję.
Pracujemy dla Radomia, na rzecz radomian i nieważne z jakiej kto jest opcji politycznej. Ważna jest praca na rzecz miasta. Na kłótnie, drobne polityczne sprawy, szkoda czasu. A nie wiemy kiedy na kogo los wyda wyrok, że ten guz będzie złośliwy. Wtedy jest trzy tygodnie, miesiąc, sześć miesięcy…
Czekając na wynik myślałem o takich osobach jak radny Bohdan Karaś. Dobry kolega. Też czasami się pokłóciliśmy, ale na szczęście na koniec było dobrze między nami. Ale miałem w głowie taką myśl: nie ma Bohdana, a zaraz może nie być mnie.
Rozumiem doskonale o czym Pan mówi, ale jednak wiele osób kojarzy Pana zniknięcie z urzędu z tym, co się zaczęło dziać w magistracie – kontrole CBA. Ludzie myślą, że po prostu uciekł Pan do szpitala przed kłopotami z nimi związanymi?
Wszystko zaczęło się od tej mojej decyzji, że nie kandyduję do Sejmiku. Krążą różne wersje, dlaczego nie kandyduję, ale prawdziwa jest tylko jedna…
Został Pan wyrzucony z PiS?
Nie. Jak ktoś tak uważa, proszę żeby wszedł dzisiaj na stronę pis.org.pl i sprawdził. Jestem nie tylko członkiem PiS-u, jego władz lokalnych, ale też krajowych jako członek Rady Politycznej. Gdybym był skreślony, zapewne dziś nie byłoby mnie na tej liście.
Kto chce, proszę niech sprawdzi, ale niech to zrobi szybko, bo moje plany zawodowe są takie, że w najbliższym czasie moje nazwisko z tej strony zniknie…
Jeszcze o to zapytam, ale wróćmy do rezygnacji z kandydowania do Sejmiku. Miał Pan być jedynką listy PiS.
Tak miało być. Byłem do tego przygotowany. Miałem ambicje i aspiracje, by zostać członkiem zarządu województwa mazowieckiego. Ale gdy nadszedł czas decyzji moja analiza wyborcza wskazywała jednoznacznie, że PiS nie ma żadnych szans by rządzić lub współrządzić na Mazowszu. To się potwierdziło – PiS wygrał wybory, ma 19, najwięcej radnych, ale rządzi koalicja PO-PSL.
Ja już dwa razy wygrywałem wybory do Sejmiku i dwa razy składałem mandat, po to by być wiceprezydentem Radomia. Trzeci start, oznaczałby bycie radnym opozycji. To nie dla mnie, nie jestem człowiekiem, który przyszedł do polityki by być radnym opozycji, brać 2,5 tys. zł diety i krytykować rządzących.
Miałem alternatywę – zostać radnym, lub - jeśli wybory wygra Andrzej Kosztowniak - pozostać wiceprezydentem. Wtedy musiałbym po raz trzeci powiedzieć wyborcom „oddaję mandat”, czyli tak naprawdę po raz trzeci ludzi oszukać. Nie chciałem tego robić, uznałem to za mocno nie fair. W sytuacji, gdy Andrzej Kosztowniak miałby nie wygrać wyborów postanowiłem, że odejdę do biznesu. I to się dzieje.
Biznes jest apolityczny, zatrudnić polityków, radnych, to nie jest dobre dla żadnego przedsiębiorstwa, bo to np. oznacza nieobecność co najmniej czerech dni w pracy, a są miesiące, gdzie jest ich więcej. Żaden pracodawca sobie na to nie pozwoli.
Podsumowując - bycie radnym-dietetykiem to nie mój styl. Chciałem dalej współpracować z prezydentem Andrzejem Kosztowniakiem, ale wybory to zweryfikowały. Więc odchodzę do biznesu, co oznacza, że nawet gdybym wygrał wybory do Sejmiku, musiałbym z niego zrezygnować. Stąd moja decyzja o niekandydowaniu...
I od tamtej pory zaczęło w mieście się mówić, że wyrzucono Pana z PiS, kontrole CBA…
Tak, tak, różne rzeczy opowiadano. A jeszcze miesiąc po tej decyzji wyszła moja choroba, która trwała 5 tygodni, nim wróciłem do urzędu na dwa tygodnie przed wyborami.
Nie był Pan aktywny podczas kampanii Andrzeja Kosztowniaka.
Tak, bo zająłem się tym co umiem najlepiej, czyli pracą merytoryczną.
Wrócił Pan, a tu dalej kontrole CBA w urzędzie. Ma Pan coś na sumieniu w tych sprawach?
Nie, nie mam. Kontrole były i zapewne jeszcze będą w Urzędzie Miejskim w Radomiu. Nigdy ich tyle nie było, jak pracuję 8 lat w magistracie. A w okresie przedwyborczym, było tych kontroli tyle, ile nie było przez całą kadencję.
Nigdy, nikt nie postawił mi żadnych zarzutów. Przez CBA nigdy nie byłem przesłuchiwany, a ani przez inne służby. W sprawach prowadzonych przez policję, a takich z racji urzędu trafia do nas wiele, jestem przesłuchiwany regularnie, ale zawsze tylko i wyłącznie jako świadek.
Jedyna na razie sprawa po tych kontrolach, o której szczegółowo pisały media, czyli umorzenia podatków od nieruchomości, Pana dotyczy?
Wiele osób łączyło mnie z tą sprawa, a nie mam z nią nic wspólnego. Nie jestem w komisji udzielającej umorzeń. To nie są w ogóle moje kompetencje. Nigdy niczego nie podpisałem, bo nie mogłem, bo to są kompetencje skarbnika miasta i tejże komisji.
O nowej pracy, o koalicji w Radzie Miejskiej, najpilniejszych radomskich inwestycjach i zamianach działek miejskich - druga część rozmowy tutaj
Najszybsze informacje z Radomia wprost na Twojego Facebooka:
KLIKNIJ I POLUB NAS TERAZ >>