- Jak pan trafił do polityki?
- Przyszedłem na warszawski kongres Ruchu Poparcia Janusza Palikota „Nowoczesna Polska”. Przyznaję, że zafascynował mnie program tego ruchu, był zbieżny z moimi poglądami. Zafascynował zresztą wielu ludzi; dyskutowaliśmy o tym na forach internetowych, na blogach, w sieci... Potem zaczęły się odbywać nieformalne spotkania; byłem jednym z inicjatorów takich spotkań. Tak tworzyło się stowarzyszenie. Dzisiaj jestem prezesem zarządu stowarzyszenia Ruch Poparcia Palikota i członkiem partii Ruch Palikota.
- A jak doszło do tego, że został pan liderem listy w Radomiu? Jest pan przecież warszawiakiem.
- W stowarzyszeniu poznałem Agnieszkę Jarosz, szefową radomskich struktur. Ona zaproponowała, żebym wystartował w Radomiu; stwierdziła, że jeśli na czele listy w tym okręgu stanie ktoś znany, rozpoznawalny, to lista ma szansę zebrać sporo głosów. A ja byłem rozpoznawalny, bo kiedy byłem szefem regionu Mazowszu Ruchu, sporo jeździłem po województwie – bywałem w Radomiu, w Płocku... Agnieszka Jarosz chciała kogoś dynamicznego, z pomysłem, z pasją. Zgodziłem się.
- A właśnie... Jak dobrze zna pan okręg, z którego pan kandydował i z którego został pan wybrany posłem?
- Dobrze. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych i na początku tego wieku pracowałem jako przedstawiciel na teren Mazowsza firmy farmaceutycznej. Dobrze więc poznałem Radomskie, znam też Radom – do tej pory jeżdżę po nim bez mapy.
- Spodziewał się pan takiego wyniku dla Ruchu Palikota – i w Polsce, i w Radomskiem?
- To ogromny sukces. Zwłaszcza, że wiele osób nie dawało nam szans nawet na to, że przekroczymy próg finansowania z budżetu. Ja, przyznaję, spodziewałem się dla Ruchu Palikota 9-11 proc. w kraju. W okręgu radomskim szanse na jeden mandat oceniałem początkowo na 60-70 proc. A kiedy została zatwierdzona moja kandydatura, uznałem, że szansa na jeden mandat wynosi 80 proc.
- Co pana zdaniem jest największym problemem Radomskiego i czy pan jako poseł mógłby temu zaradzić?
- Największym problemem jest tu niewątpliwie bezrobocie. A także brak inicjatywy u władz miasta. Ja podjąłem pewne zobowiązanie i zamierzam je wypełnić. Tak, mówię o torze, na którym mogłyby się odbywać wyścigi samochodowe o randze mistrzostw świata. Ludzie znajdą zatrudnienie przy obsłudze tego toru, ale nie tylko tutaj. Takie wyścigi wymagają zwykle oprawy i przyciągają biznes - odbywają się rozmaite targi, powstają hotele, gastronomia, kręgielnie; to wszystko są nowe miejsca pracy. Poza tym Radomskie co zagłębie produkcji owoców; trzeba producentom umożliwić konsolidację; niech tworzą suszarnie, przetwórnie, można organizować święto jabłka.
* * *
Armand Ryfiński ma 37 lat. Z wykształcenia jest ekonomistą; ukończył Wyższą Szkołę Ubezpieczeń i Bankowości w Warszawie. Mieszka w stolicy i tu pracuje; jest współwłaścicielem spółki zajmującej się m.in. zarządzaniem ryzykiem i marketingiem. Żonaty, ma dwoje dzieci: 11-letnią Natalię i 5-letniego Adriana.