Pod koniec kwietnia działające w spółce Tesco organizacje związkowe otrzymały od pracodawcy informację o planowanych zwolnieniach grupowych. Wbrew niektórym informacjom medialnym, firma zaprzecza, że zwolnienia mają objąć aż 3 tysiące osób w całym kraju.
- Do dziś nie znamy ani liczby osób, które ponoć mają być szykowane do zwolnienia, ani marketów, które mają być nimi objęte. Nie przedstawiono nam również wykazu stanowisk pracy, zagrożonych redukcją etatów - podkreśla Elżbieta Fornalczyk. - Liczę, że o żadnych zwolnieniach pracowników podstawowych, a więc kasjerek, pracowników działów i stoisk czy magazynierów nie ma mowy. W przeciwnym razie w sklepach sieci Tesco nie będzie miał kto pracować - dodaje.
Związkowcy "Sierpnia 80" sugerują, że zapowiedź zwolnień może mieć charakter zastraszenia wobec żądań podwyżek płac, o które w marcu wystąpiła strona społeczna.
- Nie tylko nie zgadzamy się na zwolnienia pracowników liniowych, ale konsekwentnie jak od wielu lat domagamy się zwiększenia ich zatrudnienia. Już teraz jeden pracownik wykonuje obowiązki za trzy czy cztery osoby, otrzymując wynagrodzenie jak za jedną. I to niskie wynagrodzenie - mówi rzecznik prasowy Komisji Krajowej WZZ "Sierpień 80", Patryk Kosela. Jak tłumaczy, wszelkie zwolnienia odbiją się niekorzystnie także na klientach, którzy będą musieli stać w długich kolejkach na stoiskach np. z mięsem czy do kas.- W efekcie rezultatem zwolnień grupowych w Tesco będzie masowy odpływ klientów od tej sieci handlowej. Pójdą tam, gdzie mniejsze kolejki - uważa rzecznik.
Związek informuje, iż po zapowiedziach zwolnień otrzymuje wiele telefonów od zaniepokojonych pracowników.