W przeciwieństwie do telewizyjnych komentatorów mnie nie zawiódł mecz Hiszpania – Włochy. Sporo było futbolu wyrachowanego, to prawda, ale przecież nie bezładnej kopaniny. To piłka przemyślana, grana z premedytacją, której alibi wyrobiły także indywidualne umiejętności zawodników. Nie każdy ją lubi, bo częściej jednak konsumenci futbolu (podobnie jak polityki – piar), wolą „boiskowe czary” niż „reality game”, mój wybredny piłkarski gust w pełni jednak zaspokoiła.
Ale i dla miłośników piłki mniej skomplikowanej, także taktycznie, było dziś coś na kolację. Poziom meczu Irlandia – Chorwacja był generalnie taki sobie, ale obydwie drużyny zagrały właśnie ów radosny futbol tak lubiany przez kibiców, przez co pod obydwiema bramkami sporo się działo. Tyle, że z taką niefrasobliwością w obronie, zderzenie z solidną piłką w wykonaniu Hiszpanów czy Włochów mogłoby mieć dziś dla jednych i drugich opłakane skutki. Urok piłki na szczęście polega jednak na tym, że jak już wspominałem, każdy mecz ma swoją historię i okoliczności i w kolejnych pojedynkach wcale już tak być nie będzie musiało. Gdyby zawsze wygrywali faworyci, to Holandia nie przeżyłaby szoku i nie pogrążyłaby się po występie swoich chłopców w totalnej żałobie.
Z przekazu telewizyjnego dowiedziałem się dziś jednak także rzeczy bardzo odkrywczej. Otóż w Gdańsku piłkarzom Hiszpanii i Włoch przeszkadzała … trawa. To nic, że UEFA z miarką bada jej długość i „organoleptycznie” także jakość, nasi komentatorzy uznali bowiem, iż miała za słabe korzenie i piłka przez to toczyła się wolniej. Widać korzenie trawy na stadionie w Poznaniu były bardzo mocne, bo czasem za futbolówką nie nadążali tam sami zawodnicy. Na szczęście, oba tak różne przecież mecze, połączyło jedno – piłkarskich emocji nie brakowało… A trawa? Była jednakowa i dla jednych, i dla drugich...