Marek Wiatrak: Wszyscy radomscy prezydenci lubią się pokazywać, często są obecni w mediach, często zwołują konferencje prasowe. Poza Panem. Pan jest bardziej urzędnikiem niż politykiem.
Karol Semik: To Pan powiedział (śmiech). To wynika z tego, że to co jest moją odpowiedzialnością jest wprost widoczne społecznie. Czyli, jeśli praca szkół przebiega zgodnie z ich celami statutowymi, gdy nie dochodzi do sytuacji konfliktowych jeśli chodzi o kadrę w szkołach, czy młodzież, to uważam, że nadzór który spełniam nad edukacją nie wymaga komentowania.
Natomiast jeśli dochodzi do sytuacji szczególnych, ważnych społecznie, które mogą zainteresować inne szkoły, rodziców, to jest to warte przekazu medialnego. Tak np. było z rozpoczęciem pilotażu e-tornistra w szkole podstawowej nr 23.
Czyli konfliktowych sytuacji Pan nie miał?
One są. We wtorki mam 2-godzinny dyżur i może przyjść każdy, nie mówiąc o jaką sprawę chodzi i ja każdego z mieszkańców miasta przyjmuję. I ludzie przychodzą. Gdy pojawiają się problemy w szkołach, problemy z dziećmi, a jest to w mojej kompetencji - ingeruję. Staram się problemy rodziców rozwiązać.
Aczkolwiek nie we wszystkich sprawach mogę pomóc, bo np. w kwestii rozwiązywania umów o pracę z nauczycielami przez dyrektorów szkół, prezydent nie jest organem odwoławczym, tylko sąd pracy.
Oczywiście z tych rozmów mogą wynikać inne kwestie ,a mianowicie to co jest właściwym wypełnianiem obowiązków dyrektora szkoły, jeżeli chodzi o bycie pracodawcą. Wtedy mam prawo ingerować na zasadzie wskazywania popełnionych błędów, czy niewłaściwie kształtowanych relacji międzyludzkich na linii pracownik-pracodawca. To też jest bardzo ważne w funkcjonowaniu szkół.
Temat zatrudnienia nauczycieli zawsze o tej porze roku wzbudza emocje. Jak to będzie wyglądało w tym roku szkolnym? Ile osób może stracić pracę?
W ostatnich trzech latach, co roku z pracy odchodziło w Radomiu ponad 60. nauczycieli. To wynikało z różnych przyczyn, nie tylko zwolnień ale np. z powodu osiągania wieku emerytalnego lub nabywania innych uprawnień. Zwolnienia z pracy to była 1/3 tej liczby. Ich przyczyny, to oczywiście niż demograficzny, ale też, zwłaszcza w szkołach zawodowych, brak naboru, nietrafienie z ofertą dla uczniów.
W tym roku w bilansie zrobionym na koniec maja jest to ponad 80 osób. W tej liczbie są wszyscy odchodzący z pracy. Są więc emeryci (35 osób - przyp. red.) i spora grupa, która została na razie przeniesiona w tzw. stan nieczynny (53 osoby - przyp. red.). Nie było dla nich godzin w maju, ale mogą się pojawić po rekrutacji.
W niektórych szkołach liczba proponowanych oddziałów jest większa niż była projektowana przez dyrektorów, bo tam aplikowało więcej uczniów. To też szansa na dodatkowe godziny pracy dla nauczycieli. Tak naprawdę ile osób znajdzie pracę, ale ile będzie musiało odejść, okaże się na początku września.
Natomiast takim dodatkowym elementem, który powinien stabilizować rynek pracy nauczycieli jest to, że w tym roku zmniejszyłem liczebność oddziałów w szkołach. W klasach 4-6 szkół podstawowych i w gimnazjach będzie 26-30 uczniów, a w szkołach ponadgimnazjalnych 28-32, a było do 34. W klasach I-III szkół podstawowych będzie maksymalnie 25 uczniów. Z tym, że w tym przypadku mamy dotyczenia z zapisem ustawowym, któremu się dziwię, bo uczniów jest nie do pary, a to dla tych dzieciaczków jest bardzo ważne.
Jednak Radosław Witkowski szedł do wyborów m.in. z hasłem zmniejszenia liczeby uczniów we wszystkich klasach do 25-26.
To jest osiągalne i ja chce to zrealizować, nie tylko jako obietnicę wyboczą mojego szefa, ale także jako coś, co wynika z moich doświadczeń pedagogicznych. Niż demograficzny jest nadarzająca się okazją by to zrobić. Mniejsza liczebność klas będzie pozwalała nauczycielom na coraz większą indywidualizację zajęć. Bo wciąż w Polsce pracujemy w zbyt licznych klasach i grupowo, a to jest najgorsze.
Brałem udział w konferencji podczas, której przedstawiano wyniki badań robionych w polskich szkołach przez psychologów i pedagogów angielskich. Najbardziej zszokowała ich odpowiedź uczniów na ankietowe pytanie „co najczęściej widzisz w szkole?”. Brzmiała ona: „plecy kolegi/koleżanki”. To może dziwić, ale tak faktycznie jest.
Tegoroczne konkursy na dyrektorów szkół pokazały, że nie bardzo sięgał Pan po zmiany. Zdecydowana większość dyrektorów pozostała na stanowiskach na kolejną pięcioletnią kadencję.
Ja się nie pojawiłem na stanowisku wiceprezydenta by zmieniać dyrektorów szkół.
Pana poprzednik przyzwyczaił do tego, że był to zawsze gorący temat, czasem kończący się w sądzie.
Ja wolałem zmienić zasady pracy komisji konkursowej.
Na czym one polegają?
Np. na posiedzeniu komisji jest obecny - oczywiście bez prawa głosu - prawnik. Bezpośrednio służy on pomocą w przypadkach spornych.
Ponadto jest powoływana komisja skrutacyjna, której nie było. Kolejna kwestia techniczna, ale wydaje się bardzo ważna - ja nie niszczę kart z głosami po głosowaniu. Są zamykane w opieczętowanej kopercie i archiwizowane. W razie potrzeby jest to element procedury, który odpowiedni organ może sprawdzić.
Trzeba też dodać, że w tym roku komisja działała w 10-osobowym składzie, bo musiałem dokooptować przedstawiciela nowego związku zawodowego powstałego w radomskiej oświacie - „Solidarność 80”.
Dla mnie dobrze organizacyjnie przeprowadzony konkurs to taki, który nie wzbudza żadnych emocji, głównie pranych. Najważniejsze jest jednak kryterium merytoryczne - konkurs wygrywa najlepszy. Dlatego przed konkursem wraz z dwoma pozostałymi członkami komisji reprezentującymi Urząd Miejski przeglądamy kartę oceny dyrektora. Jeśli ona jest dobra, a i nasza wewnętrzna ocena wypada również dobrze, to postanawiamy dać takiemu dyrektorowi szansę pozostania na stanowisku. Oczywiście później dochodzi prezentacja przed komisją i ocena kandydata przez jej pozostałych członków. Podsumowując - konkursy przebiegły spokojnie.
Ale np. w VII LO im. Baczyńskiego konkurs został nierozstrzygnięty. Kto tam będzie szefem? Czy skorzysta Pan z możliwości wskazana dyrektora?
Takie mam ustawowe prawo i z niego skorzystam. Przedstawię kandydata prezydentowi, który musi zapytać o opinię radę pedagogiczną. Ta opinia rady dla prezydenta nie jest obligatoryjna, ale musi jej zasięgnąć.
Nie chcę podejmować pochopnych decyzji. Kandydata przedstawię prezydentowi Witkowskiemu po jego powrocie z urlopu, a wraca 20 sierpnia. Na pewno osobę, która zostanie dyrektorem w VII LO czeka bardzo trudne zadanie. Zdaję sobie bowiem sprawę z sytuacji społeczności szkolnej w „Baczyńskim”.
Ta moja wiedza nie bierze się tylko z czasu gdy jestem wiceprezydentem, ale też z okresu kiedy byłem kuratorem oświaty. Gdy porównamy nabór do VII LO z tegorocznymi wynikami egzaminu maturalnego, którego w tej szkole nie zdało 52% przystępujących do niego, to widzimy, że to liceum, ze wszystkimi swoimi wewnętrznymi turbulencjami, przestało być szkołą, która gwarantuje zdanie egzaminu maturalnego, a przecież po to idzie się do liceum.
Te 52% to był najgorszy wynik w Radomiu i jeden z najgorszych na Mazowszu. Liceum, które w statucie ma zapisanie przygotowanie uczniów do studiów, w przypadku ponad połowy absolwentów nie spełniło tego zapisu.
Jest moją wielką troską, by to zmienić. Po pierwsze chcę by liceum im. Baczyńskiego funkcjonowało, a po drugie, by rodzice mieli zaufanie do tego miejsca i posyłali tam swoje dzieci.
No tak, tylko jednocześnie dużo mówi się o zamykaniu szkół z powodu niżu demograficznego. Czy w Radomiu będą likwidowane szkoły?
W tym roku nie było w Radomiu takiej uchwały, ale ogólnie ma pan rację. Jako kurator oświaty obserwowałem, że w latach wyborów do samorządów, uchwał intencyjnych o likwidacji szkół, uchwalanych ustawowo do końca lutego, prawie w ogóle nie było. Natomiast nowe władze gmin zaraz po wyborach rozpoczynały zmiany w sieci szkół. My tak nie postąpiliśmy.
Dla mnie o istnieniu szkoły decyduje sama szkoła. Mówię oczywiście głównie o szkołach ponadgimnazjalnych, ogólnokształcących i zawodowych, gdzie nie istnieje rejonizacja, nabór jest wolny.
Jeśli oferta edukacyjna szkoły jest taka, iż na przestrzeni kilku lat liczba chętnych do tej szkoły maleje, to oznacza jedno: społeczeństwo miasta „nogami” decyduje o jej losie, przynosząc co raz mniej podań o przyjęcie do jej sekretariatu.
Taki wyraźny sygnał, po tegorocznym naborze, dostały w Radomiu co najmniej cztery szkoły ponadgimnazjalne, zarówno ogólnokształcące jak i zawodowe. To nie oznacza, że ja myślę o likwidacji tych szkół. To jest sygnał do zmian. Będę oczekiwał od ich dyrektorów i rad pedagogicznych nowej oferty dla absolwentów gimnazjów, i to nie na wiosnę przyszłego roku, ale już zaraz muszą zacząć przygotowania do jej stworzenia. Ta nowa oferta będzie ich szansą na przyszłość.
W przypadku szkół zawodowych muszą to być oferty ułożone we współpracy z pracodawcami, dające absolwentom realność znalezienia zatrudnienia po zakończeniu nauki. W przypadku szkół ogólnokształcących musi to być oferta gwarantująca dostanie się na studia.
O które to cztery szkoły chodzi?
Nie chcę ich wskazywać. Kto chce może spojrzeć na wyniki naboru do szkół ponadgimnazjalnych i łatwo wyciągnąć wnioski. Powtórzę - to mieszkańcy Radomia wskazują, czy szkoły mają wizję na przyszłość, czy też jej nie mają, a szkoły same, swoją ofertą, decydują o własnym istnieniu.
Najszybsze informacje z Radomia wprost na Twojego Facebooka:
KLIKNIJ I POLUB NAS TERAZ >>