W latach 70. i 80. sekcja karate Akademickiego Zespołu Sportowego na Wyższej Szkole Inżynierskiej w Radomiu odnosiła spore sukcesy, zdobywając wiele medali. Trenowali tam m.in. Dariusz S., Marcin B. i Robert S. Gdy doszło do przemian ustrojowych i na początku lat 90. utrzymanie się z zawodowego sportu praktycznie nie było możliwe, cała trójka obmyśliła plan, jak szybko zarobić duże pieniądze.
Ich pomysł zakładał dokonywanie napadów na bogate domy w całej Polsce. Interesowały ich wyłącznie pieniądze i kosztowności – najbardziej złota biżuteria, którą można było potem przetopić na sztabki. Nie chcieli kraść dzieł sztuki czy antyków, bo te trzeba by było spieniężyć za pośrednictwem pasera, niepotrzebnie zwracając na siebie uwagę.
Gangsterzy z zasadami
Przygotowanie do napadu polegało na wielodniowej obserwacji, która pozwalała na poznanie zwyczajów domowników – kto kiedy wychodzi, kiedy wraca, czy zostawia otwarte okna lub drzwi. Same napady w większości przypadków nie były brutalne. Sprawcy wiązali swoje ofiary, czasem dla wygody podkładali im nawet poduszki pod głowę. Spokojnie przeszukiwali dom, praktycznie nie zostawiając śladów plądrowania.
Można powiedzieć, że gangsterzy mieli nawet pewne zasady. Gdy w napadanym domu były dzieci, jeden z nich zabierał je na przykład do garażu i tam się z nimi bawił. Jeśli łupem padła biżuteria będąca rodzinną pamiątką, byli skłonni ją zwrócić – podrzucając do skrzynki na listy. W końcu z miejsc kradzieży uciekali samochodami ofiar, ale potem porzucali je na stacjach benzynowych i dzwonili do właścicieli, aby przekazać im, gdzie mogą odebrać pojazd.
Pomimo tego gangowi karateków zdarzyło się posunąć do zbrodni. W 1991 r. podczas jednego z napadów Robert S. miał zamordować w Gdyni małżeństwo S. Przy okazji innego napadu, w Poznaniu, właściciel domu słysząc krzyk żony, próbował sięgnąć po broń gangstera. Doszło do szarpaniny i padł strzał – mężczyzna zmarł. Robert S. tłumaczył później, że był to przypadek – nie miał zamiaru nikogo zabijać.
Zabójstwo Jaroszewiczów
Najgłośniejszym skokiem "Karateków", który przypisano im dopiero 26 lat później, był ten z 1 września 1992 r. na dom byłego premiera PRL Piotra Jaroszewicza i jego żony Alicji Solskiej-Jaroszewicz, przy ulicy Zorzy 19 na warszawskim Aninie. Sprawcy obserwowali budynek co najmniej kilka godzin. Do środka dostali się prawdopodobnie przez okno łazienki na piętrze, choć nie znaleziono śladów potwierdzających taki przebieg wydarzeń. Równie dobrze mogli wejść drzwiami, ale śledczy nie sprawdzili, czy ktoś manipulował przy zamku. Piotr Jaroszewicz miał zostać uderzony w tył głowy bronią znalezioną w środku przez Roberta S., a potem przywiązany do fotela. Jego żonę związano i zamknięto w łazience. Napastnicy torturowali byłego premiera, chcąc wymusić od niego informację o miejscu ukrycia kosztowności. Kilka godzin przeszukiwali dom – tradycyjnie nie zostawiając śladów plądrowania. Nad ranem Piotr Jaroszewicz najprawdopodobniej się oswobodził. Wtedy dwóch sprawców przytrzymało ofiarę, a Robert S. miał ją udusić rzemieniem, zawijając go na ciupadze.
Według wersji śledczych S. wziął potem sztucer Jaroszewicza i strzelił w tył głowy jego żonie. Gangsterzy uciekli, zabierając ze sobą dwa pistolety, 5 tys. marek niemieckich, pięć złotych monet i damski zegarek. Zostawili natomiast m.in. książeczki czekowe i biżuterię. Świadkowie zeznawali potem, że widzieli nad ranem wychodzących z domu Jaroszewiczów dwóch mężczyzn i kobietę. Ten wątek zignorowano. Przyjęto wersję napadu rabunkowego, choć nie dało się wykluczyć, że włamywacze poszukiwali jakichś ważnych dokumentów. Ciała znalazł około godziny 23 syn małżeństwa, zaniepokojony tym, że nie odbierali od niego telefonu.
Gniew Pruszkowa
W 1993 r., przy kolejnym napadzie, tym razem w Izabelinie, Robert S. podobno nieskutecznie usiłował zabić właściciela domu. Rok później "Karatecy" wkroczyli do domu biznesmena Wiesława P. w Górze Puławskiej, województwo lubelskie. Związali go, pobili i okradli, powodując straty na 3 mld starych złotych. Zabrali ze sobą dokument, który powinien dać im do myślenia – umowę pożyczki Bogusława B., współtwórcy słynnej spółki Art-B, która wykorzystywała oscylator ekonomiczny do kilkukrotnego oprocentowania tej samej wpłaty w bankach i w efekcie wyłudzenia pieniędzy, dla Ireneusza Sekuły, byłego wicepremiera z czasów PRL. Sekuła w 2000 r. miał rzekomo popełnić samobójstwo, strzelając sobie trzy razy w brzuch, przy czym raz nie trafił. Głośno mówiono wtedy o jego zabójstwie za długi.
Wiesław P. nazywany był "Wickiem" i okazał się bliskim znajomym Andrzeja K. ps. "Pershing", jednego z wysoko postawionych członków grupy pruszkowskiej oraz bossa gangu ożarowskiego. W kilka dni "Pershing" i Jarosław S. (dziś Ł.) ps. "Masa", późniejszy świadek koronny, wraz z kilkoma żołnierzami, znaleźli "Karateków". Pobili ich, zabrali do domu "Wicka", by w piwnicy torturować – m.in. przewiercając kolana. Potem jeden z członków gangu karateków, Dariusz S., mówił, że bał się "pruszkowskich", którzy mieli przy sobie broń, kije bejsbolowe, a nawet ładunki wybuchowe. Po tej sytuacji "Karatecy" musieli zwrócić grupie pruszkowskiej kwotę 180 tys. dolarów, co Dariusz S. przed sądem oszacował jako równowartość nowego mercedesa.
1995 r. przyniósł ostatni napad na dom w Nowym Dworze Mazowieckim. Niewiele później gang karateków został rozbity przez policję. Zatrzymano dziewięć osób, w tym Dariusza S., Marcina B., Roberta S. czy Waldemara P. Zarzucono im wtedy dokonanie 26 napadów rabunkowych oraz jednego zabójstwa (z Poznania – przyp. aut.). Dwa lata później zapadł wyrok – "Karateków" skazano na kary od czterech do 25 lat pozbawienia wolności. Część z nich na wolności była już jednak znacznie wcześniej. Tak w 2007 r. Waldemar P. na zlecenie, podobno w celu odzyskania długu, próbował podpalić dom działacza Samoobrony, Stanisława Łyżwińskiego.
Przełom po latach
Cały czas zabójstwo byłego premiera PRL Jaroszewicza i jego żony pozostawało jednak dla śledczych zagadką. W czerwcu 2017 r. wszczęto w sprawie nowe postępowanie po tym, jak dziennikarz Tomasz Sekielski, pracujący wtedy dla Fokus TV, odnalazł zaginione dowody. Mowa o zakrwawionych ubraniach Jaroszewiczów i foliach z odciskami palców. Przekazał mu je syn małżeństwa, Jan, w pudle, które wcześniej otrzymał… z sądu.
Dalsze wydarzenia potoczyły się niejako przypadkiem. W grudniu 2017 r. w Krakowie specgrupa powołana przez Komendanta Głównego Policji zatrzymała Bogusława K., podejrzewanego o brutalne porwania dla okupu. Raz jego ofiarą padł 10-letni chłopiec, przetrzymywany przez kilka dni w skrzyni w lesie. W innym przypadku porwać miał biznesmena, którego ciało odnaleziono potem w podobnej skrzyni. Policjanci od razu wiedzieli, że ktoś musiał pomagać Bogusławowi K. Kilka tygodni później zatrzymano Dariusza S. z Radomia – byłego członka gangu karateków. Jak powiązano go z tą sprawą, tego prokuratura nie ujawniła.
Opowiedział on śledczym nie tylko o swojej roli w porwaniach organizowanych przez Bogusława K., ale przy okazji także o działalności z czasów "Karateków". Ujawnił wtedy kulisy napadu na dom Jaroszewiczów. W marcu 2018 r. zarzuty udziału w zbrodni przedstawiono mu, Robertowi S. doprowadzonemu z zakładu karnego, gdzie odbywał karę za inne przestępstwa oraz Marcinowi B. – zatrzymanemu 12 marca przez Centralne Biuro Śledcze Policji. Groziło im od ośmiu lat do dożywotniego pozbawienia wolności. Dariusz S. i Marcin B. przyznali się do winy.
Czas rozliczeń
Po ponad półtorarocznym śledztwie, w grudniu 2019 r., do sądu trafił akt oskarżenia w sprawie zabójstwa małżeństwa Jaroszewiczów. Robert S. dodatkowo miał odpowiedzieć za zabójstwo w Gdyni z 1991 r. i usiłowanie zabójstwa w Izabelinie z 1993 r. Sprawę ze względów logistycznych i ekonomicznych przeniesiono decyzją Sądu Apelacyjnego w Gdańsku do Warszawy. Proces ruszył w sierpniu 2020 r.
Dariusz S., który pomógł śledczym w rozwiązaniu sprawy, najprawdopodobniej został małym świadkiem koronnym. Na rozprawie w kwietniu br. wyjaśniał, że podczas napadu na dom Jaroszewiczów większość czasu przeszukiwał sejf, ale nie pamiętał, co tam znalazł. Szukał tylko kosztowności, nie informacji czy dokumentów. Spodziewał się, że znajdzie tam "jakieś góry złota". Przedstawiał siebie jako żołnierza grupy, którą kierować miał Robert S., co potwierdzał także Marcin B. Tymczasem Robert S. bronił się przed tymi zarzutami, sugerując na przykład, że miejsce napadu w Izabelinie z 1993 r. wybrał nie on, ale Dariusz S.
W czerwcu br. odbyła się ostatnia rozprawa przed przerwą wakacyjną. Kolejne ruszyły w sierpniu. Na chwilę obecną postępowanie wciąż trwa, terminy wyznaczono do października.