Niektórzy byli tak spragnieni pieczonych kartofli, że jedni w połowie surowe. Bardziej rozważni na straży zagrzebanych w popiele ziemniaków zostawiali jednego członka rodziny lub znajomego, a sami szli się posilić specjałami przygotowanymi przez koła gospodyń wiejskich – jak zawsze ogromnym powodzeniem cieszyły się racuszki, ale z przyjemnością próbowano także blinów i porki. Chłodne nieco przedpołudnie skłoniło najedzonych do puszczania się w tany przy dźwiękach ludowych kapel.
- Szkoda, że to ostatnia impreza w skansenie. I szkoda, że one są tak skumulowane na przełomie lata i jesieni: Święto Chleba, rokosz Zebrzydowskiego, teraz ziemniak... Od maja powinno się tutaj coś dziać w każdą niedzielę – uważa Piotr Oleśnicki, który na Festiwal Ziemniaka wybrał się z żoną i dziećmi. - My przyszliśmy głównie na pieczone ziemniaki. Tak się jakoś teraz porobiło, że wszyscy robią – jeśli mają gdzie – grille, z karkówką, kiełbaską, kaszanką. Nie robi się już ogniska, więc pieczonych ziemniaków też nie ma. A my z żoną bardzo lubimy i dzisiaj postanowiliśmy się najeść na zapas.
Ale żeby zjeść pieczone ziemniaki, najpierw trzeba je było wykopać. Nie, tego nie musieli robić goście festiwalu – tę czynność wykonały maszyny. Proces oglądano z ciekawością i pewną dozą zniecierpliwienia. Potem wystarczyło pozbierać leżące w bruzdach warzywo i zanieść na ognisko. Ci, którzy pieczonych ziemniaków nie lubią, zajęli się wspólnym przyrządzaniem zupy jarzynowej; każdy chciał dołożyć swoją cząstkę do potrawy.
Dla najmłodszych przygotowano gry i zabawy, więc się nie nudzili, kiedy rodzice oglądali młockę czy szatkowanie kapusty. Panie miały okazję nabyć kolorowe chusty, skórzane kapcie, drewniane łyżki czy wiklinowe kosze; wszystko, co przydaje się w gospodarstwie.
Festiwal Ziemniaka potrwa do godz. 18.