Co myśli Pan o liście posłanki Marzeny Wrobel do prezydenta?
Pani posłanka się kompromituje, bo będąc w parlamencie zagwarantowała dla Radomia niewystarczające środki na oświatę. Gdybym miał tylko nimi gospodarować klasy byłyby po 42-45 uczniów. Dzięki temu, że gmina dokłada sto kilkanaście milionów liczebność klas mamy na poziomie 30 osób.
Mamy 30 - posłanka Wróbel mówi, że powinno być 25. Gdybyśmy mieli 25, chciałaby 20 itd. To taka filozofia posłanki Wróbel. Powtórzę: dzięki temu, że gmina dokłada ponad 100 mln mamy w klasach o kilkunastu uczniów mniej.
Wydatek takiejj kwoty to duży wysiłek dla miasta. Co do bazy, stanu technicznego budynków, zabezpieczenia, wszelkich mediów, nie ma żadnych komplikacji. Nigdy nie było sytuacji, że nie było płatności, że nie wywiązywaliśmy się ze zobowiązań. Stan techniczny naszej bazy w porównaniu do innych gmin jest lepszy niż dobry.
Posłanka porusza też sprawę zatrudniania w radomskich szkołach nauczycieli po znajomości, szczególnie z związanych z ekipą rządzącą w mieście.
Mamy około 3,5 tys. nauczycieli. Każdy z kimś rozmawia, ciągle ktoś kogoś o coś prosi. Do mnie przyszło stu kilkudziesięciu nauczycieli, także za pracą. Jeśli dowiedziałem się, że jest taka możliwość umawiałem nauczyciela na spotkanie z dyrektorem szkoły. Bo to dyrektorzy decydują kogo zatrudniają.
Ja tak robię i inni ludzie tak robią, każdy kto kogo zna. Wyobraża pan sobie, że ktoś będąc sąsiadem dyrektora szkoły nie poprosi go o pracę dla córki, chrześnicy czy małżonki. Po prostu wszystko na tym polega. Ale ostatecznie to dyrektor podejmuje decyzję. I to nie jest żadna rewelacja, żadna nowość.
To dyrektor ponosi pełne konsekwencje. Za to kogo zatrudnił, za to jak ten pedagog pracuje w szkole. A później obiektywnie patrzymy na wyniki pracy szkoły, jaka jest zdawalność matur itd. Związane są z tym dodatki motywacyjne, nagrody prezydenta.
A nie wydaje się Panu, że jeśli zadzwoni do dyrektora szkoły i poprosi, żeby porozmawiał z jakimś nauczycielem o pracy, to ten dyrektor poczuje przymus zatrudnienia takiego „protegowanego”?
Zdaje sobie sprawę, że tak to może być odebrane, natomiast nie chcę być gburem. Wchodzę rano do pracy, stoi nauczycielka i mówi, że ma sprawę na minutkę. Mówi, że w danej szkole jest wolne miejsce i prosi wstawienie się za nią. Mogę powiedzieć - przepraszam, ja się tym nie zajmuję. Przecież ona powie o mnie „ale gbur”. Nie odmawiam. Osób które przychodzą do mnie po pomoc i ja je znam jest może promil. Natomiast pozostałych, przypadkowych jest 99,9 procenta.
Taka jest moja funkcja, tak ją odbieram. Byłem radnym, byłem związkowcem i tak widzę swoją działalność. Że musimy sobie nawzajem pomagać, wspierać się. Jeżeli mam możliwość pewnego udrożnienia, przekazania informacji - robię to. Natomiast nigdy nie mówię, że musi być to czy tamto. Absolutnie.