Ustawa o przyznaniu prawa do wynagrodzenia nauczycielom biorącym udział w strajku w okresie od dnia 8 kwietnia 2019 r. do dnia 25 kwietnia 2019 r. miałaby tylko trzy artykuły - pierwszy, wskazujący, że nauczyciele, wychowawcy i inni pracownicy pedagogiczni, którzy wzięli udział w strajku zachowują prawo do wynagrodzenia w wysokości równej wynagrodzeniu, do którego mieliby prawo w przypadku wykonywania pracy.
Drugi, że jeżeli w związku z tym udziałem osoby te otrzymały obniżone wynagrodzenie, to otrzymają zwrot potrąconej kwoty w terminie nie dłuższym niż 14 dni od dnia wejścia w życie ustawy.
Ustawa zaś - i o tym mówił art. 3 - weszłaby w życie w dniu ogłoszenia.
Dyskusja, jaka towarzyszyła krótkim przepisom była długotrwała i miejscami burzliwa. - To ustawa punktowa, jednorazowa, bo odnosząca się tylko do jednej sytuacji, ale ogromnie ważna, bo dotycząca nauczycieli, a więc grupy zawodowej, która postanowiła upomnieć się nie tylko o swoje zarobki, ale również o przyszłość systemu oświaty w Polsce - mówiła Urszula Augustyn (PO-KO), która przedstawiała projekt ustawy.
Podkreśliła, że nauczyciele w swoim proteście zostali poparci przez wszystkie grupy społeczne, a postulat podwyżek, podzielają nawet władze, które zgodziły się na wzrost wynagrodzeń, chociaż nie w wielkości postulowanej przez strajkujących. Zwróciła przy tym uwagę, że dla wielu nauczycieli, zwłaszcza dla nauczycielskich małżeństw, brak wynagrodzenia za czas strajku stanowił prawdziwą wyrwę w budżecie, której w żaden inny sposób nie da się zrekompensować.
- Samorządowcy deklarowali, że chętnie wypłacą wynagrodzenie za strajk, ale nie pozwala na to prawo. Te pieniądze jednak są, i jeśli jest to prawdą, to powinny być wypłacone. Po to powstał ten projekt - argumentowała, zachęcając do jego poparcia.
Mimo tak pochlebnej dla nauczycieli opinii i zrozumieniu dla ich sytuacji, nie wszyscy posłowie podzielili jej zdanie, a i wśród gości Komisji wywoływał różne komentarze - czytamy na portalsamorzadowy.pl. Więcej informacji - tutaj.