Poniedziałek 25 listopada
Erazma, Katarzyny, Beaty
RADOM aktualna pogoda

Jak nie hazard, to alkohol. Ryszard dał im radę

Dr Dariusz Buczyński 2013-05-07 10:11:00

Portal Radom24.pl wspólnie z lekarzem specjalistą chorób wewnętrznych i kardiologii Dariuszem Buczyńskim prezentuje cykl publikacji, które – miejmy nadzieję – przyczynią się do podniesienia świadomości społecznej w kwestiach szkodliwości nadużywania alkoholu. Dziś pierwszy artykuł z tego cyklu

Ryszard popadał w swe nałogi, powoli niemal niezauważalnie. Najpierw obstawiał coraz więcej u bukmachera, później niepostrzeżenie dopadł go alkoholizm. Gdy wciąż wydawało mu się, że to małe przyjemności, nałogi wyrywały się spod kontroli. Dwa razy w krótkim czasie musiał walczyć o powrót do normalności. Teraz wychodzi na prostą.

Gdy Ryszard - mąż Beaty i ojciec trójki dzieci: Pawła, Kuby i Sylwii - zdradził mi, że jest alkoholikiem zdziwiłem się. Owszem wiedziałem, że lubił wypić sobie piwo, ale nigdy nie widziałem by był pijany. - Od piwka się zaczęło, jedno po pracy, później jedno przed snem, przy oglądaniu meczów z kolegami. I tak powoli coraz więcej i więcej - zaczął swoje zwierzenia.

Wszystko było w normie 

Jak twierdzi to jednak nie był jeszcze nałóg. Potrafił całymi dniami i tygodniami obywać się bez alkoholu. Gdy urodziła się Sylwia potrzeba było więcej pieniędzy, dłużej pracował, awansował. Wtedy w domu po pracy od czasu do czasu wypijał piwo. - Było tego mniej niż bywało wcześniej, oczywiście dochodziły jakieś rodzinne uroczystości z wódeczką, ale wszystko było w normie. Najgorsze zaczęło się gdy dopadła mnie bukmacherka - mówi Ryszard. 

W drodze między przystankiem, na którym wysiadał z autobusu po pracy, a domem otwarto punkt znanej firmy bukmacherskiej. Ryszard był kibicem od dawna. Uważał, że zna się na piłce nożnej, a na polskiej lidze szczególnie. Oglądał ją z namiętnością, specjalnie wykupił dekoder płatnej telewizji. Któregoś razu postanowił obstawić. 

Grał na fuksa i z podpórką

- To była prosta kolejka, nie ryzykowałem, obstawiłem pewniaków. Kursy na poszczególne mecze nie były wielkie, ale w sumie dały niezły przelicznik. Postawiłem 20 zł, udało się trafić i wyciągnąłem 280 zł. Boże święty - to były dwie moje dniówki - opowiada z błyskiem w oku. 

Zaczął obstawiać, częściej i za większe kwoty. - Grałem różnie, i na fuksa, i systemem, i bezpieczniej z podpórką. Czasami wracałem do obstawiania pewniaków. Wygrywałem, przegrywałem, w końcu straciłem orientację czy jestem do przodu czy do tyłu. Jakoś tak się zdarzało, że gdy zaczynało brakować pieniędzy to wygrywałem, odrabiałem straty - przypomina sobie. 

Żona Beta nie miała pojęcia jakie kwoty potrafił postawić. Wiedziała, że gra ale myślała, że to niewinna zabawa za 10 zł. - A ja szczególnie zaraz po wypłacie, stawiałem po 100-200 zł, a gdy przegrywałem powtarzałem takie stawki. Raz po kilku stratach postawiłem tysiąc, a wygrałem cztery. Zacząłem więc obstawiać większe kwoty. Niestety po kilku tygodniach po czterech tysiącach nie było śladu, a grać musiałem, pożyczałem od kumpli - zdradza Ryszard.     

W trzy dni przegrał 40 tysięcy

Gdy grał wcale więcej nie pił, wszystko - jak twierdzi - było w normie: "od czasu do czasu piwo z kolegami, przy meczu, wódeczka na rodzinnych imprezach". - Aż przyszedł ten dzień. Byłem w dołku, kilka razy z rzędu przegrałem - wspomina. Przed długim weekendem wezwał go szef. 

- Ufał mi, zależało mu na czasie. Firma w długi weekend nie pracowała, sam wylatywał gdzieś na odpoczynek, a dzień po weekendzie, trzeba było być na wybrzeżu i kupić po okazyjnych cenach komponenty potrzebne do produkcji. Dał mi 40 tys. zł. Miałem jechać z kumplem w kilkudniową delegację by po zakupie załatwić na wybrzeżu jeszcze inne sprawy. Wszystko było dogadane, trzeba było tylko jechać, sprawdzić towar, zapłacić i z końcem tygodnia wrócić do Radomia - opowiada. 

Szef Ryszarda nie mógł przewidzieć jednego - że gra liga. - Miałem w domu 40 tys. zł, a kolejka ligowa była taka, że aż prosiło się postawić większą sumę. Szybko przeliczyłem, że grając tylko na największe pewniaki mogę w ciągu kilku dni podwoić tę kasę, pozbyć się długów i jeszcze zarobić. Ale nie chciałem ryzykować całej sumy - postawiłem 10 tys. i... zaliczyłem pudło. Żeby się odegrać postawiłem kolejną dychę ale już na bardziej ryzykowne opcje by się odegrać. Znów pudło - mówi z rezegnacją. 

Zostało mu 20 tys. firmowych pieniędzy i "przemożna chęć zagrania oraz wiara, że teraz musi się udać". - Postanowiłem zagrać na pewniaki, bezpiecznie z podpórką. Postawiłem wszystko i znów totalna porażka. Po czasie uświadomiłem sobie, że najbardziej wtedy byłem wściekły nie na to, że właśnie przegrałem 40 tys. nie swoich pieniędzy ale że, w poniedziałek też jest mecz, a ja nie ma za co zagrać - opowiada Ryszard.

Ostanie pieniądze przepił z bratem

Wyszedł z domu, gdzie wszyscy myśleli, że jedzie w tygodniową delegację, ale na spotkanie z kumplem się nie stawił. Wsiadł w swój samochód i - jak mówi - nawet nie wie kiedy dojechał do brata w Warszawie. Marian mieszka samotnie w starej kamienicy na Pradze, pije. W kilka dni przepili ostatnie pieniądze jakie zostały Ryszardowi. W tym czasie wszyscy go szukali. Odnalazła go policja.

- Szef - ludzki człowiek - dał się ubłagać mojej żonie i zgodził się nie wytaczać sprawy. Miałem pracować na miejscu w firmie i w ten sposób odrobić dług. I jeszcze przejść terapię. Zgodziłem się, szkoda mi było żony, dzieciaków. Byłem na kilku sesjach u psychologa, do dziś na widok punktu bukmacherskiego przypominam sobie ból mojej rodziny i mam takiego "moralniaka", że robi mi się niedobrze. Nie mam też czasu na oglądanie meczów, ani myślenie o typowaniu. 

Pensja Ryszarda idzie na spłatę długu, żona nie pracuje - zajmuje się dziećmi, dorabia jako piekąc ciasta na wesela, ale to kropla w morzu potrzeb pięcioosobowej rodziny.

Praca na dwa etaty 

- Szef - powtórzę ludzki człowiek - załatwił mi drugą pracę w innej firmie. Fizyczna robota, ale nieźle płatna - mówi Ryszard i dodaje: - Tyle tylko, że cały dzień nie mnie w domu. Do pierwszej firmy idę na 6 rano. Wychodzę o 14 a już na 15 muszę być w drugiej, gdzie pracuję do 23. I tak dzień w dzień, często także w soboty by zarobić na nadgodzinach. 

Ryszard nie ma nawet czasu by między jedną pracą a drugą wpaść do domu. Firmy są w dwóch końcach miasta, musi jechać autobusami z przesiadką. - Dzieci nie widzą mnie po kilka dni - gdy wracam z pracy w nocy już śpią, gdy rano wychodzę jeszcze śpią - tłumaczy. 

Jak twierdzi z czasem ta monotonności i przepracowanie zaczęło mu doskwierać. - Po drodze do drugiej firmy w autobusie jadłem kanapki, kiedyś kupiłem sobie piwo i wypiłem przed drugą zmianą. To stało się codziennym rytuałem. Z resztą w drugiej firmie trafiłem na "trunkowe" towarzystwo - mówi jakby się trochę usprawiedliwiając. 

Wstydził się pijany wracać do domu

W nowej firmie pracował tylko na drugiej zmianie, wtedy kontrola kierownictwa jest mniejsza. - Niemal codziennie była jakaś okazja do picia, a jak nie, to się ją wymyślało. Codziennie ktoś stawiał, lub robiło się zrzutkę - opowiada. 

Na początku Ryszard nie zauważył nic niepokojącego. Z czasem już także w drodze do pierwszej pracy musiał wypić piwo. Później zaczął nosić piersiówkę, a w drodze do drugiej firmy przestały wystarczać dwa piwa. Na miejscu zawsze czekała jakaś okazja do dalszego picia. Rotacja załogi była bardzo duża, ktoś wylatywał za pijaństwo, przychodził nowy i musiał się wkupić. 

- Wstydziłem się wracać do domu pijany. Siadałem więc w samochodzie, który stał nie odpalany całymi tygodniami na parkingu i trzeźwiałem. Częściej drzemałem do pierwszej, drugiej w nocy i dopiero wtedy wracałem do domu. Żonie tłumaczyłem, że musiałem dłużej zostać w robocie. Zdarzyło się kilka razy, że przespałem tak całą noc i jechałem wprost do pracy na siódmą - mówi Ryszard. 

To trwało ponad rok. Jak twierdzi z tego okresu pamięta jedynie, że tylko pracował i piłem. Gdy w weekendy był z rodziną szukał okazji do wypicia. "Żona w końcu się zorientowała. Kazała wybierać - picie albo rodzina"

Po wakacjach zajmie się bratem

- Poszedłem na spotkanie AA. Przyznanie się do nałogu nie przyszło mi jakoś szczególnie trudno, bo w AA spotkałem kolegę. To pomogło mi się otworzyć - twierdzi. 

Opowiedzenie o swoim nałogu przyjaciołom i znajomym jest jednym z elementów terapii. - Z tym nie miałem problemu gorzej było z brakiem alkoholu. Nie było łatwo, cierpiałem. Żeby nie pić nie wychodziłem - poza pracą - z domu. Jak było szczególnie źle zamykałem się łazience i zaciskałem zęby na zwiniętym ręczniku. Ale najważniejsze, że Beata zawsze była przy mnie. W dużej mierze dzięki niej nie piję już półtora roku. Cały dom jest wciąż na jej głowie - przyznaje Ryszard. 

Nadal pracuje w obu firmach, koledzy w tej drugiej już przywykli, że nie pije. - Na początku się dziwili, namawiali "na jednego", teraz już odpuścili - mówi. Kierownik raz w tygodniu pozwala mu przyjść później, by mógł chodzić na spotkania AA. 

- Za dwa miesiące skończę spłacać dług, wtedy zrezygnuję z drugiego etatu. Będę miał wreszcie czas dla rodziny. Odłożyłem trochę grosza, to zaskakuję ile można zaoszczędzić gdy się nie wydaje na alkohol. Pojedziemy na wakacje, pierwsze od wielu lat - cieszy się Ryszard. Jak wróci z wakacji planuje zająć się bratem. - Może dla niego też nie jest jeszcze za późno - ma nadzieję.

 


 
Fundacja na Rzecz Promowania Zdrowia, Sportu i Talentów Salus Et Facultas w ramach:

Przeciwdziałania uzależnieniom i patologiom społecznym proponuje edukację publiczną z zakresu przeciwdziałania uzależnieniom w formie serii artykułów publikowanych na stronie www.radom24.pl .

Projekt współfinansowany ze środków Gminy Miasta Radomia.

Komentarze naszych czytelników

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu

Dodaj komentarz

Nie przegap

RADOM aktualna pogoda

Nasza strona wykorzystuje pliki cookies.

Strona używa cookies i podobnych technologii m.in. w celach: świadczenia usług oraz prowadzenia statystyk. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia.

Akceptuję, nie pokazuj więcej
Polityka prywatności Ochrona danych osobowych