Wtorek 22 kwietnia
Leona, Kai, Heliodora

Jak nie hazard, to alkohol. Ryszard dał im radę

Dr Dariusz Buczyński 2013-05-07 10:11:00

Portal Radom24.pl wspólnie z lekarzem specjalistą chorób wewnętrznych i kardiologii Dariuszem Buczyńskim prezentuje cykl publikacji, które – miejmy nadzieję – przyczynią się do podniesienia świadomości społecznej w kwestiach szkodliwości nadużywania alkoholu. Dziś pierwszy artykuł z tego cyklu

Ryszard popadał w swe nałogi, powoli niemal niezauważalnie. Najpierw obstawiał coraz więcej u bukmachera, później niepostrzeżenie dopadł go alkoholizm. Gdy wciąż wydawało mu się, że to małe przyjemności, nałogi wyrywały się spod kontroli. Dwa razy w krótkim czasie musiał walczyć o powrót do normalności. Teraz wychodzi na prostą.

Gdy Ryszard - mąż Beaty i ojciec trójki dzieci: Pawła, Kuby i Sylwii - zdradził mi, że jest alkoholikiem zdziwiłem się. Owszem wiedziałem, że lubił wypić sobie piwo, ale nigdy nie widziałem by był pijany. - Od piwka się zaczęło, jedno po pracy, później jedno przed snem, przy oglądaniu meczów z kolegami. I tak powoli coraz więcej i więcej - zaczął swoje zwierzenia.

Wszystko było w normie 

Jak twierdzi to jednak nie był jeszcze nałóg. Potrafił całymi dniami i tygodniami obywać się bez alkoholu. Gdy urodziła się Sylwia potrzeba było więcej pieniędzy, dłużej pracował, awansował. Wtedy w domu po pracy od czasu do czasu wypijał piwo. - Było tego mniej niż bywało wcześniej, oczywiście dochodziły jakieś rodzinne uroczystości z wódeczką, ale wszystko było w normie. Najgorsze zaczęło się gdy dopadła mnie bukmacherka - mówi Ryszard. 

W drodze między przystankiem, na którym wysiadał z autobusu po pracy, a domem otwarto punkt znanej firmy bukmacherskiej. Ryszard był kibicem od dawna. Uważał, że zna się na piłce nożnej, a na polskiej lidze szczególnie. Oglądał ją z namiętnością, specjalnie wykupił dekoder płatnej telewizji. Któregoś razu postanowił obstawić. 

Grał na fuksa i z podpórką

- To była prosta kolejka, nie ryzykowałem, obstawiłem pewniaków. Kursy na poszczególne mecze nie były wielkie, ale w sumie dały niezły przelicznik. Postawiłem 20 zł, udało się trafić i wyciągnąłem 280 zł. Boże święty - to były dwie moje dniówki - opowiada z błyskiem w oku. 

Zaczął obstawiać, częściej i za większe kwoty. - Grałem różnie, i na fuksa, i systemem, i bezpieczniej z podpórką. Czasami wracałem do obstawiania pewniaków. Wygrywałem, przegrywałem, w końcu straciłem orientację czy jestem do przodu czy do tyłu. Jakoś tak się zdarzało, że gdy zaczynało brakować pieniędzy to wygrywałem, odrabiałem straty - przypomina sobie. 

Żona Beta nie miała pojęcia jakie kwoty potrafił postawić. Wiedziała, że gra ale myślała, że to niewinna zabawa za 10 zł. - A ja szczególnie zaraz po wypłacie, stawiałem po 100-200 zł, a gdy przegrywałem powtarzałem takie stawki. Raz po kilku stratach postawiłem tysiąc, a wygrałem cztery. Zacząłem więc obstawiać większe kwoty. Niestety po kilku tygodniach po czterech tysiącach nie było śladu, a grać musiałem, pożyczałem od kumpli - zdradza Ryszard.     

W trzy dni przegrał 40 tysięcy

Gdy grał wcale więcej nie pił, wszystko - jak twierdzi - było w normie: "od czasu do czasu piwo z kolegami, przy meczu, wódeczka na rodzinnych imprezach". - Aż przyszedł ten dzień. Byłem w dołku, kilka razy z rzędu przegrałem - wspomina. Przed długim weekendem wezwał go szef. 

- Ufał mi, zależało mu na czasie. Firma w długi weekend nie pracowała, sam wylatywał gdzieś na odpoczynek, a dzień po weekendzie, trzeba było być na wybrzeżu i kupić po okazyjnych cenach komponenty potrzebne do produkcji. Dał mi 40 tys. zł. Miałem jechać z kumplem w kilkudniową delegację by po zakupie załatwić na wybrzeżu jeszcze inne sprawy. Wszystko było dogadane, trzeba było tylko jechać, sprawdzić towar, zapłacić i z końcem tygodnia wrócić do Radomia - opowiada. 

Szef Ryszarda nie mógł przewidzieć jednego - że gra liga. - Miałem w domu 40 tys. zł, a kolejka ligowa była taka, że aż prosiło się postawić większą sumę. Szybko przeliczyłem, że grając tylko na największe pewniaki mogę w ciągu kilku dni podwoić tę kasę, pozbyć się długów i jeszcze zarobić. Ale nie chciałem ryzykować całej sumy - postawiłem 10 tys. i... zaliczyłem pudło. Żeby się odegrać postawiłem kolejną dychę ale już na bardziej ryzykowne opcje by się odegrać. Znów pudło - mówi z rezegnacją. 

Zostało mu 20 tys. firmowych pieniędzy i "przemożna chęć zagrania oraz wiara, że teraz musi się udać". - Postanowiłem zagrać na pewniaki, bezpiecznie z podpórką. Postawiłem wszystko i znów totalna porażka. Po czasie uświadomiłem sobie, że najbardziej wtedy byłem wściekły nie na to, że właśnie przegrałem 40 tys. nie swoich pieniędzy ale że, w poniedziałek też jest mecz, a ja nie ma za co zagrać - opowiada Ryszard.

Ostanie pieniądze przepił z bratem

Wyszedł z domu, gdzie wszyscy myśleli, że jedzie w tygodniową delegację, ale na spotkanie z kumplem się nie stawił. Wsiadł w swój samochód i - jak mówi - nawet nie wie kiedy dojechał do brata w Warszawie. Marian mieszka samotnie w starej kamienicy na Pradze, pije. W kilka dni przepili ostatnie pieniądze jakie zostały Ryszardowi. W tym czasie wszyscy go szukali. Odnalazła go policja.

- Szef - ludzki człowiek - dał się ubłagać mojej żonie i zgodził się nie wytaczać sprawy. Miałem pracować na miejscu w firmie i w ten sposób odrobić dług. I jeszcze przejść terapię. Zgodziłem się, szkoda mi było żony, dzieciaków. Byłem na kilku sesjach u psychologa, do dziś na widok punktu bukmacherskiego przypominam sobie ból mojej rodziny i mam takiego "moralniaka", że robi mi się niedobrze. Nie mam też czasu na oglądanie meczów, ani myślenie o typowaniu. 

Pensja Ryszarda idzie na spłatę długu, żona nie pracuje - zajmuje się dziećmi, dorabia jako piekąc ciasta na wesela, ale to kropla w morzu potrzeb pięcioosobowej rodziny.

Praca na dwa etaty 

- Szef - powtórzę ludzki człowiek - załatwił mi drugą pracę w innej firmie. Fizyczna robota, ale nieźle płatna - mówi Ryszard i dodaje: - Tyle tylko, że cały dzień nie mnie w domu. Do pierwszej firmy idę na 6 rano. Wychodzę o 14 a już na 15 muszę być w drugiej, gdzie pracuję do 23. I tak dzień w dzień, często także w soboty by zarobić na nadgodzinach. 

Ryszard nie ma nawet czasu by między jedną pracą a drugą wpaść do domu. Firmy są w dwóch końcach miasta, musi jechać autobusami z przesiadką. - Dzieci nie widzą mnie po kilka dni - gdy wracam z pracy w nocy już śpią, gdy rano wychodzę jeszcze śpią - tłumaczy. 

Jak twierdzi z czasem ta monotonności i przepracowanie zaczęło mu doskwierać. - Po drodze do drugiej firmy w autobusie jadłem kanapki, kiedyś kupiłem sobie piwo i wypiłem przed drugą zmianą. To stało się codziennym rytuałem. Z resztą w drugiej firmie trafiłem na "trunkowe" towarzystwo - mówi jakby się trochę usprawiedliwiając. 

Wstydził się pijany wracać do domu

W nowej firmie pracował tylko na drugiej zmianie, wtedy kontrola kierownictwa jest mniejsza. - Niemal codziennie była jakaś okazja do picia, a jak nie, to się ją wymyślało. Codziennie ktoś stawiał, lub robiło się zrzutkę - opowiada. 

Na początku Ryszard nie zauważył nic niepokojącego. Z czasem już także w drodze do pierwszej pracy musiał wypić piwo. Później zaczął nosić piersiówkę, a w drodze do drugiej firmy przestały wystarczać dwa piwa. Na miejscu zawsze czekała jakaś okazja do dalszego picia. Rotacja załogi była bardzo duża, ktoś wylatywał za pijaństwo, przychodził nowy i musiał się wkupić. 

- Wstydziłem się wracać do domu pijany. Siadałem więc w samochodzie, który stał nie odpalany całymi tygodniami na parkingu i trzeźwiałem. Częściej drzemałem do pierwszej, drugiej w nocy i dopiero wtedy wracałem do domu. Żonie tłumaczyłem, że musiałem dłużej zostać w robocie. Zdarzyło się kilka razy, że przespałem tak całą noc i jechałem wprost do pracy na siódmą - mówi Ryszard. 

To trwało ponad rok. Jak twierdzi z tego okresu pamięta jedynie, że tylko pracował i piłem. Gdy w weekendy był z rodziną szukał okazji do wypicia. "Żona w końcu się zorientowała. Kazała wybierać - picie albo rodzina"

Po wakacjach zajmie się bratem

- Poszedłem na spotkanie AA. Przyznanie się do nałogu nie przyszło mi jakoś szczególnie trudno, bo w AA spotkałem kolegę. To pomogło mi się otworzyć - twierdzi. 

Opowiedzenie o swoim nałogu przyjaciołom i znajomym jest jednym z elementów terapii. - Z tym nie miałem problemu gorzej było z brakiem alkoholu. Nie było łatwo, cierpiałem. Żeby nie pić nie wychodziłem - poza pracą - z domu. Jak było szczególnie źle zamykałem się łazience i zaciskałem zęby na zwiniętym ręczniku. Ale najważniejsze, że Beata zawsze była przy mnie. W dużej mierze dzięki niej nie piję już półtora roku. Cały dom jest wciąż na jej głowie - przyznaje Ryszard. 

Nadal pracuje w obu firmach, koledzy w tej drugiej już przywykli, że nie pije. - Na początku się dziwili, namawiali "na jednego", teraz już odpuścili - mówi. Kierownik raz w tygodniu pozwala mu przyjść później, by mógł chodzić na spotkania AA. 

- Za dwa miesiące skończę spłacać dług, wtedy zrezygnuję z drugiego etatu. Będę miał wreszcie czas dla rodziny. Odłożyłem trochę grosza, to zaskakuję ile można zaoszczędzić gdy się nie wydaje na alkohol. Pojedziemy na wakacje, pierwsze od wielu lat - cieszy się Ryszard. Jak wróci z wakacji planuje zająć się bratem. - Może dla niego też nie jest jeszcze za późno - ma nadzieję.

 


 
Fundacja na Rzecz Promowania Zdrowia, Sportu i Talentów Salus Et Facultas w ramach:

Przeciwdziałania uzależnieniom i patologiom społecznym proponuje edukację publiczną z zakresu przeciwdziałania uzależnieniom w formie serii artykułów publikowanych na stronie www.radom24.pl .

Projekt współfinansowany ze środków Gminy Miasta Radomia.

Komentarze naszych czytelników

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu

Dodaj komentarz

Nie przegap