Już sam fakt ukończenia morderczego ultramaratonu jest życiowym sukcesem duetu radomian. Z trasy nie były w stanie "zrzucić" ich kaprysy aury czy ludzkie słabości z dreszczami, omamai i zanikami pamięci. Z blisko 2300 uczestników niemal jedna trzecia biegu nie ukończyła. Radomianie tymczasem trasę pokonali w niewiele ponad 42 godziny. Zwycięzca ustanowił nowy rekord trasy, a jego czas, niewiele ponad 20 godzin, na wszystkich zrobił wrażenie.
- To co dzieje się z ludzkim organizmem na wysokości kilku tysięcy metrów, było niespotykanym uczuciem. Trudności na podbiegach, brak możliwości złapania głębszego oddechu sprawiały, że w okresie przygotowawczym pojawiały się myśli o tym, czy damy radę ukończyć bieg. W trakcie rywalizacji jednak swoje zrobiła adrenalina i chęć wykonania zadania, jakie przed sobą postawiliśmy - tłumaczy Grzegorz Baćmaga.
Sam start i wreszcie ukończenie trasy było marzeniem radomian od dawna. - Staraliśmy się podejść do rywalizacji bardzo racjonalnie. Wykorzystaliśmy także nasze bogate doświadczenie biegowe z innych imprez - tłumaczy Grzegorz Lasota. - Na trasie widzieliśmy różne rzeczy, których tam nie było. Przy ekstremalnym zmęczeniu takie stany i omamy to jednak normalne - przekonuje Baćmaga.
Trudna, kamienista trasa, wokół której było mnóstwo przepaści oraz fatalna aura w pierwszych godzinach biegu odbiła się m.in. na zdrowiu zawodników. - Do bólu nóg trzeba się przyzwyczaić i biec dalej. A to wszystko po to, żeby zrobić show na mecie. Wbiegliśmy na nią razem, wymachując biało-czerwoną flagą - wspominają biegacze.
- Taki wyjazd to także ogromne przedsięwzięcie finansowe, dlatego dziękujemy wszystkim, którzy nam pomogli spełnić marzenie i wziąć udział w tej niesamowitej przygodzie - mówią sportowcy.
Część środków finansowych pokrył także Urząd Miejski w Radomiu.
Chcesz szybciej dowiadywać się o nowych wydarzeniach i czytać najświeższe newsy? POLUB NAS NA FACEBOOKU. ZRÓB TO TERAZ >>