Argentyna i Holandia uraczyły nas przeraźliwie nudnym jak na półfinały mistrzostw świata widowiskiem. Wróciły piłkarskie szachy, ale generalnie im bliżej końca mistrzostw, tym mniej spontanicznych, pełnych dynamicznych ataków spotkań. Mniej też bramek i wyrafinowanych zagrań, bo i gwiazd mniej – ich zespoły często zdążyły już poodpadać.
Choć mecz toczył się pod lekkie dyktando Argentyny, można było odnieść wrażenie, że te karne są na rękę i jednym i drugim. Tyle, że Holendrzy nie mogli już wystawić Tima Krula, który wcześniej błysnął obroną karnych w pojedynku z Kostaryką, gdyż trener Van Gaal wykorzystał już komplet zmian. Cillessen okazał się w tej kwestii dyletantem. Inna sprawa, że liczenie na „drapane”, czyli konkurs jedenastek zgubiło już niejeden zespół…
Czy Holandii nie było stać na zwycięstwo w regulaminowym czasie? Zapewne tak, ale Argentynę również. Jej gwiazdor Messi może nie błyszczał, ale w przeciwieństwie do Neymara z Brazylii on po pros5tu na boisku BYŁ i to pogłębiało wiarę futbolistów Ameryki Płd. Na końcowy sukces. No i trudno oprzeć się wrażeniu, że lepszą kolejność strzelców ustalił jednak trener Argentyny.
Teraz czas na finał. Zgadzam się bowiem z van Gaalem, że mecz o 3 miejsce to zbędny mecz o przysłowiową pietruszkę…