Ileż emocji, ileż niepewności, ileż dramaturgii przyniosło pierwsze spotykanie na Mundialu o awans do ćwierćfinału. Wielu obserwatorów w ciemno postawiło na wygraną Brazylii, ale byli też tacy, a wśród nich piszący te słowa, którzy uważali, że to nie będzie dla „canarinhos” przysłowiowa bułka z masłem. Gdyby bowiem piłka po strzale Pinilli w ostatniej minucie dogrywki nie trafiło we poprzeczkę, ale do bramki Brazylii, byłoby po balu. Zresztą w karnych też mogło być różnie. Tym razem Neymar nie pokazał swojej klasy, miał może co najwyżej jej przebłyski. Chile zaś pokazało, że posiada team, który zapewne jeszcze niejedno w światowej piłce zwojuje. Moim zdaniem warto też zwrócić uwagę na pracę arbitra Webba – wytrzymał on presję i mecz o tak wielkim ciśnieniu prowadził nieźle.
W następnym meczu na Brazylijczyków czekają Kolumbijczycy z nową supergwiazdą mistrzostw Rodriguezem. Szybki, ofensywny futbol, nieco w stylu „dobrej” Hiszpanii jest nie tylko miły dla oka, ale i bardzo skuteczny. Arytmia gry, czytanie rozgrywania piłki przez rywala, żelazna dyscyplina taktyczna – wszystko to spowodowało, że Urusi nie mieli atutów, by nawiązać równorzędną walkę. A Brazylijczycy już dziś mogą się bać…