Co napisać, gdy gospodarz mistrzostw świata, wielka Brazylia, przegrywa 1:7? Niby sam wynik powinien posłużyć za komentarz, ale prawda byłaby wtedy zbyt prosta.
Oto bowiem Brazylia sama jest sobie winna. Od tygodni wszem i wobec ogłaszano, że „canarinhos” to Neymar a potem długo, długo nic. Gdy ulubieniec gospodarzy doznał groźnej kontuzji i wiadomo było, że w półfinale nie zagra, zamiast budować ducha drużyny, zaczęto lamentować, iż stała się narodowa tragedia.
Tymczasem opieranie gry całego zespołu na jednym, najlepszym nawet graczu to błąd nie do wybaczenia. A jeszcze bardziej mentalne wtłaczanie tego do głowy wszystkim dookoła. Rzeczową analizę zastąpiła histeria i koniec był jaki był. Odnosiłem wrażenie, że Niemcy doskonale zdają sobie z tego sprawę. Z zimną krwią zadawali kolejne bolesne ciosy, ośmieszając bezradnych rywali i tworząc nową historię Mundialu. Wyobrażam sobie, co czuł w tym czasie sam Neymar.
Nikt jednak nie zwrócił uwagi, że przyczyną klęski Brazylii poza sferą mentalną była jednak przede wszystkim dramatycznie zła postawa w obronie. Brak Neymara to jedno, ale chyba jeszcze bardziej filara defensywy – Thiago Silvy.
Brazylii nie pomoże już nic. Nawet zdobycie brązowego medalu nie zagoi ran, które zadał fanatykom futbolu mecz półfinałowy. A Niemcy? Są faworytem mistrzostw, ale wcale nie muszą zdobyć tytułu, bo ten Mundial jest nieobliczalny.