Rafał Czajkowski jest absolwentem Wydziału Prawa Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego na kierunku Administracja. Przez 11 lat (2006-2017) był sekretarzem miasta, najpierw pod rządami PiS, potem PO. Przez cały ten czas pozostawał bez przynależności partyjnej (wcześniej był członkiem PSL, ale złożył rezygnację). Latem 2017 roku został odwołany ze stanowiska sekretarza przez prezydenta Radosława Witkowskiego. Było to pokłosie wydarzeń z czerwca i konfrontacji Młodzieży Wszechpolskiej z KOD-em, w wyniku której prezydent zwolnił z pracy komendanta Straży Miejskiej, Pawła Góraka. Rafał Czajkowski nadzorował Straż Miejską i stanął po stronie zwolnionego komendanta. Obecnie przed sądem pracy toczy się rozprawa pomiędzy nim a prezydentem, w której żąda przywrócenia do pracy.
Marek Wiatrak: Jak się zostaje kandydatem na prezydenta Radomia?
Rafał Czajkowski: Ciężką pracą, trzeba komuś udowodnić, że jest się osobą, na którą warto postawić.
Pytam raczej o to, jak to się stało, że został Pan kandydatem akurat Mazowieckiej Wspólnoty Samorządowej i Ruchu Samorządowego Bezpartyjni?
Z Krzysztofem Górakiem (wiceprezes MWS, były wicestarosta radomski - przyp. red.) znamy się 16-18 lat. Przed tylu laty mieliśmy możliwość współpracy i poznania siebie nawzajem, zobaczenia jakimi jesteśmy osobami. Przez te wszystkie lata, kiedy byłem sekretarzem, ta znajomość była podtrzymywana. Teraz w związku z tym, że Mazowiecka Wspólnota Samorządowa została wybrana przez ogólnopolski Ruch Samorządowy Bezpartyjni do tworzenia struktur w Radomiu, Krzysztof Górak wpadł na pomysł, żebyśmy wystawili kandydata na prezydenta i abym tym kandydatem był ja. Ale jak się słucha wywiadów, to nie był jedyną osobą, która wpadła na ten pomysł. Bez mojej wiedzy byłem wymieniany jako kandydat na prezydenta przez różne ugrupowania.
Np. przez Kukiz'15.
Nie tylko. Czytałem, że były osoby ze stowarzyszeń gotowe mnie poprzeć. Parę osób rozmawiało ze mną o starcie, miało różne pomysły. Jednak propozycja ogólnopolskiego samorządowego ruchu bezpartyjnego, jest czymś co mnie mentalnie przekonuje. Bo ja nie mam ambicji być posłem, w związku z tym nie mam ambicji należenia do partii politycznej. Samorząd jest czymś, co w jakiś sposób zdeterminowało moje życie przez ostatnie 11 lat. Bezpartyjność mi pasuje.
Mówi się o panu: dobry urzędnik, umiał współpracować i z PiS, i z PO. Czy dobry urzędnik to gwarancja zostania dobrym prezydentem?
Dobry prezydent, to przede wszystkim pracowity człowiek. Człowiek, który chce się uczyć, doskonalić, który słucha ludzi. Jeżeli jesteśmy w czymś dobrzy, nie ma znaczenia czy to jest dobry przedsiębiorca czy urzędnik - każda z tych osób powinna odnaleźć się na stanowisku prezydenta.
Na logikę rzecz biorąc, jako dobry urzędnik przez 3 lata był Pan współpracownikiem Radosława Witkowskiego i dlatego może być Panu trudno, a przy tym skutecznie krytykować obecnego prezydenta. W końcu współtworzył Pan jego politykę miejską, odpowiadał za jej część?
Ja miałem zlecane konkretne zadania, ze wszystkich się wywiązywałem, ba - należy przypomnieć, że za swoją nienaganną pracę otrzymywałem nagrody. Nigdy nie było zastrzeżeń merytorycznych do mojej pracy. Często odpowiadałem za duże unijne projekty, nad którymi nikt inny nie chciał się podjąć nadzoru i realizacji. Oczywiście to nie znaczy, że nie ma płaszczyzn, na których się z prezydentem nie różnimy. Gdyby ich nie było, to dzisiaj dalej byłbym sekretarzem miasta i nie myślałbym o starcie w wyborach.
Czyli, to sytuacja zwolnienia z pracy, zdeterminowała Pana do podjęcia decyzji o kandydowaniu? Ostatecznie z obecnym prezydentem spotkaliście się w sądzie.
Dla mnie to spór emocjonalny. Prezydent ma swoje odczucia, ja swoje. On ma argumenty do swoich odczuć, ja do swoich. Zobaczymy czyje odczucia sąd uzna za ważniejsze.
Ale przecież nie da się tego sporu odseparować od kampanii wyborczej?
Oczywiście, ale dla mnie ważniejsze jest dobro miasta. Niezależnie od tego, czy ja ten spór, spór wyłącznie personalny, wygram czy nie wygram, istotna jest jakość rządzenia. I będę się starał w kampanii pokazać, czym będę się różnił i które rzeczy były dla mnie nie do zaakceptowania, a które były dobre i należy je kontynuować.
Które?
O tym będziemy mówić później, gdy ustalimy program. Przypomnę tylko, że jest kilka rzeczy, które sam osobiście wprowadzałem, nadzorowałem i trudno bym je teraz krytykował.
Przykłady?
Przyjdzie na to czas. Przyjdzie czas na pochwały i przyjdzie czas na nagany.
Przejdźmy do programu, jaki Pan i Mazowiecka Wspólnota Samorządowa szykujecie na wybory. Co chciałby Pan wraz ze Wspólnotą zrealizować w razie wygranej? Jaki będzie wasz kontrakt dla Radomia?
Mamy program, ale jest to etap, gdy jeszcze nie chcemy go mocno prezentować. Po pierwsze dlatego, że wciąż jeszcze prowadzimy negocjacje z innymi środowiskami, pewną grupą stowarzyszeń. Dopóki nie zakończymy tych negocjacji, nie chciałbym kogoś zaskoczyć. To nie byłoby poważne. Trzon programu jest zarysowany, natomiast faktycznie może być tak, że w ramach porozumienia, z którymś ze stowarzyszeń jakiś element z niego usuniemy, a inny dodamy. Ponadto prawo wyborcze jest nieubłagane, dopiero w czasie kampanii można prezentować programy i mówić o nich w sposób otwarty.
Zawsze można podywagować, ale teraz zapytam o rozmowy z tymi stowarzyszeniami. W grę już nie wchodzą te cztery stowarzyszenia, które w ubiegłym tygodniu ogłosiły swą wyborczą koalicję bez was. Postawiliście trudne warunki.
Jak historia pokazuje, by mówić o szansach zwycięstwa musi być lider.
Zaraz, zaraz, w tych stowarzyszeniach są liderzy. Znani ludzie.
Tak, tylko w sumie byłoby nas pięciu liderów. Trudno byłoby wypracować jakąkolwiek decyzję.
Pozostali się porozumieli. Ich propozycja dla waszej Wspólnoty była taka, byście przystąpili do porozumienia na takich samych prawach jak reszta stowarzyszeń, a następnie z pięciu liderów wybrać jednego kandydata na prezydenta.
Formuła, w której Mazowiecka Wspólnota Samorządowa jako podmiot zobowiązujący się do zbudowania i wystawienia list, nie tylko na poziomie miasta, ale również województwa, podmiot odpowiedzialny przed partnerami ogólnopolskimi, miałby tylko jeden głos, natomiast koalicja stowarzyszeń cztery pozostałe głosy, tworzyłaby dużą dysproporcję. Po drugie, punktem nie do przyjęcia, jest to, że każde kolejne wchodzące do porozumienia stowarzyszenie nie ma już prawa głosu. To jest zamknięcie się na inne bezpartyjne organizacje. Mielibyśmy dziwną konstrukcję pięciu stowarzyszeń, w której lider, faktyczny lider wynikający z ogólnopolskiego porozumienia bezpartyjnych miałby najmniejszą siłę głosu.
Mam wrażenie, że wynikało to z takiej wygody matematycznej - pięć okręgów wyborczych, pięć list, pięciu liderów, dla każdego stowarzyszenia po jednej jedynce na liście, dwójce itd. Łatwy podział.
To by było ok, ale jak widać trudne do zrealizowania.
Z jakimi więc stowarzyszeniami rozmawiacie?
To są rozmowy dżentelmeńskie. Dopóki obie strony się nie zgodzą na upublicznienie, ja też nie będę ich ujawniał. Są wśród nich stowarzyszenia znane i mniej znane.
Sama Mazowiecka Wspólnota Samorządowa nie jest w Radomiu znana, de facto nie uczestniczyła w życiu politycznym miasta. Może być Wam już ciężko znaleźć kandydatów na wszystkie pięć list. 38 wartościowych kandydatów.
Jeśli ktoś poważnie myśli o wyborach, to liczba 38 kandydatów nie powinna go przerażać. Wierzę, że zbudujemy silne listy, bo rozmawiamy z mocnymi organizacjami. Żałuję, że na razie nie mogę podać nazw tych stowarzyszeń.
Kiedy je poznamy?
Myślę, że to kwestia tygodnia, dwóch, kiedy będziemy mogli przedstawić naszych pierwszych partnerów.
Czy jako kandydat na prezydenta będzie Pan także kandydatem na radnego?
Tak, oczywiście. Wspólnie z partnerami ustalimy, w którym okręgu byłoby najlepiej mnie wystawić. Wiadomo, że kandydat na prezydenta powinien być w tym okręgu, w którym chce się najwięcej ugrać.
Do tej pory unikał Pan komentowania bieżących wydarzeń w Radomiu, chociażby tego co się dzieje w Radzie Miejskiej, odkładając to do dziś, czyli ogłoszenia swojego kandydowania. Tak więc...
To co się dzieje jest przykre, nie powinno mieć miejsca. Dlatego m.in. zainteresował mnie nowy projekt. Chcemy w sposób wyraźny pokazać, że politykę w Radomiu można prowadzić inaczej. Nie musi się ona opierać na przypisywaniu sobie cudzych zasług, na atakowaniu przeciwników tylko dlatego, że śmią mieć inne zdanie. Wszyscy powinni się skupić wyłącznie na działaniach na rzecz miasta.
Osoby nienależące do partii, wbrew pozorom mogą osiągnąć więcej, bo mogą rozmawiać i współpracować z każdym, bez tego bagażu warszawskich doświadczeń. Kiedy słyszę, że ktoś będzie startował w Radomiu po to, żeby walczyć z PiS-em, to trochę mnie to przeraża, bo chyba nie o to chodzi. W Radomiu są zwolennicy i PiS-u, i PO, i wszystkich innych partii. Nie chodzi o to byśmy ze sobą walczyli, tylko współpracowali. To co się teraz dzieje w Radzie Miejskiej, daje nam płaszczyznę do działania. Gdyby jej nie było, nasz start byłby trudniejszy.
Zdążyłem spytać Andrzeja Kosztowniaka o skomentowanie pańskiej kandydatury. Wypowiadał się w samych superlatywach. Powiedział mi o Panu: "człowiek pracowity, rozsądny, otwarty na współpracę, wierzę, że będziemy mogli współpracować jako PiS, gdy wygramy wybory". Przy takich opiniach zaraz pojawią się głosy, że jesteście przystawką PiS.
Ale kiedy spojrzymy na pana portal, czy jeszcze jeden, którego z nazwy nie wymienię, to są one miejscem szczególnej aktywności hejterów. Oni kompletnie nie liczą się z rzeczywistością, z miastem, z jego potrzebami, planami. Chodzi im tylko o to, żeby napluć. Ten hejt płynie ze wszystkich stron sporu politycznego. Blokujecie wiele komentarzy, co pokazuje, że anonimowość jest płaszczyzną do nadużyć.
Owszem, mamy co blokować. Nieprzyjemny obowiązek. Jest też jednak wiele wartościowych komentarzy.
Ja wychodzę z założenia, że powinno się komentować pod swoim imieniem i nazwiskiem. Wtedy możemy polemizować. Wiem, że ktoś może powiedzieć, że współpracowałem przez 8 lat z PiS, albo przez 3 lata z PO. No właśnie, na tym polega idea, którą chcemy zaprezentować mieszkańcom - potrafimy współpracować. Mamy doświadczenie, mamy umiejętności. Jeśli będzie okazja, to będę współpracował z każdym, niezależnie od tego, co wymyślą osoby piszące anonimowe wpisy.
Jak więc ważne są dla Pana, takie opinie jak Andrzeja Kosztowniaka?
Cieszę się z każdej pozytywnej opinii. Każda nieanonimowa opinia, wypowiedziana publicznie z imienia i nazwiska jest bardzo ważna, bo najtrudniej jest dostrzec własne błędy. Jeżeli ludzie mówią ci o zaletach i wadach, to trzeba się w to wsłuchiwać.
Dopytuję o to, bo chcę jeszcze wrócić do tej przystawki. Ta opinia Andrzeja Kosztowniaka jest po prostu laurką. Aż dziw, że nie będzie Pana na listach PiS.
Nikt się do mnie nie zwrócił z taką propozycją. Natomiast, z prezydentem Kosztowniakiem współpracowaliśmy. Wie jakie zadania mi zlecał, wie jak je realizowałem. Dlatego cieszę się, że tak postrzega moje doświadczenie i pracę.