– O czym jest spektakl?
– W świecie, który przedstawia Mayenburg panują różnego rodzaju globalne wojny, które mają też związek z ogólnoświatowymi gospodarkami. A my z kolei mamy właściwie ciągłe transmisje z tych wojen poprzez różnego rodzaju media, zwłaszcza telewizję i Internet. W „Eldorado” to wszystko dzieje się jakby w jednym mieście. Chcę stworzyć wrażenie, że wojna jest wszechobecna i za pomocą multimediów wdziera się do naszych domów, które przecież mają być schronieniem. Nie mówiąc o tym, że my biorąc udział w tym wyścigu szczurów zapominamy o tym, co jest najważniejsze, czyli o związkach, o kontaktach nawet z najbliższymi. Anton, bohater tego dramatu, chroni przed tym światem zewnętrznym swoją neurotyczną żonę, artystkę. Zbudował dla niej dom-akwarium. Jednak chcąc ją chronić, pewne rzeczy musi ukrywać. Jego chęci są dobre, ale skutek odwrotny niż by sobie tego życzył. Ale dla mnie istotniejsza jest właśnie ta historia człowieka uwikłanego w sprostanie bycia mężczyzną. Uważam, że to obecnie bardzo ważny i aktualny temat. Już małym chłopcom wpaja się, że muszą sprostać wszystkim zadaniom, nie mogą płakać czy pozwolić sobie na chwile słabości. Ani my mężczyźni nie dajemy sobie prawa do tego, ani nie daje go otoczenie. O takim uwikłaniu robię ten spektakl.
– A czy nie sądzi Pan, że taki wizerunek mężczyzny macho jest we współczesnym świecie jednak trochę nieaktualny?
– Rzeczywiście w tej chwili jest coraz więcej kobiet, które radzą sobie same i można sądzić, że wizerunek mężczyzny się zmienił. Ale ja właśnie tutaj mam wątpliwości, bo to, że sytuacja wymusza na nas zmiany w postrzeganiu, to wcale nie znaczy, że my z nimi czujemy się dobrze i je akceptujemy. Myślę, że wiele rozpadów małżeństw bierze się m.in. stąd, że mężczyźni nie wytrzymują zachwiania tych dawnych pozycji. Jesteśmy w jakimś potrzasku. Zresztą Thekla, żona Antona, też ma swoje problemy. To nauczycielka gry na pianinie, niezrealizowana artystka, wręcz ubezwłasnowolniona przez swoją matkę, która do tej pory organizowała jej życie. Tej sytuacji Anton też musi jakoś sprostać, chce wyrwać Theklę z tej niezdrowej relacji.
– To chyba dość smutna i przytłaczająca sztuka. Czy jest w niej jakieś pocieszenie?
– Moim zdaniem jest. Uważam, że teatr nie musi dawać odpowiedzi, bo nie ma jednej odpowiedzi. Powinien zadawać pytania. I ja bym chciał takie pytania zadawać. Wcale nie chcę dołować publiczności. Postaci, które się tu pojawiają, są bardzo barwne, wręcz bym powiedział komediowe. Moją ulubioną formą teatralną jest właśnie tragikomedia, bo uważam, że w życiu jest tak samo. Zderzenie śmiechu ze łzami spotykamy na każdym kroku. Nie chcę tworzyć farsowego świata, chodzi mi tylko to, żeby pokazać śmieszności i charakterystyczności ludzi. One nawet nie muszą być przerysowane, bo tacy ludzie po prostu istnieją. I w zależności od punktu widzenia budzą śmiech lub grozę. A czy jest w „Eldorado” coś optymistycznego? Tak, bo pokazane jest, jak zmienia się Thekla, jej relacje z matką i uczennicą, jak dojrzewa. I co jest dla mnie bardzo ważne – potrafi w sztuce odnaleźć antidotum na to, co się dzieje poza domem. Nie ukrywam, że sztuką zajmuję się po to, żeby zrozumieć siebie, innych ludzi, nabrać dystansu do tego, co się dzieje na zewnątrz. Jest to dla mnie lekarstwem i mam takie poczucie, że obojętnie, czy zajmuję się sztuką z jednej czy drugiej strony rampy, to zawsze jest to ozdrowieńcze. Ale wymyślili to już starożytni. Katharsis, czyli oczyszczenie, bo o nie tutaj chodzi, można osiągnąć i przez śmiech, i przez łzy. Mam nadzieję, że publiczność dozna takiego oczyszczenia. Co miesiąc organizuję performatywne czytania dramatów i ponad rok temu czytaliśmy właśnie „Eldorado”. Z przyjemnością stwierdziłem, że podczas tego czytania publiczność miała odwagę się śmiać. Bardzo bym sobie życzył, żeby to zdarzyło się również podczas realizacji scenicznej. A jak też zapłacze, to czemu nie? Na pewno będę starał się, żebyśmy byli śmieszni nie po to, żeby rozbawić, ale raczej żeby rozładować napięcie i pewne sytuacje.
Nie do końca pesymistyczne przedstawienie?
Teatr Powszechny im. Jana Kochanowskiego zaprasza dziś na godz. 18.00 na sztukę zatytułowaną „Eldorado”. Mayenburg nakreślił w niej świat, który jest syntezą otaczających nas niebezpieczeństw i wojen. O tym świecie, ale także o spektaklu i trudności bycia mężczyzną we współczesnym świecie opowiada Janusz Łagodziński, reżyser „Eldorado” i jednocześnie jeden z aktorów grający w tym przedstawieniu.
?Eldorado?. Na zdjęciu Janusz Łagodziński i Arkadiusz Głogowski. Fot. ? materiały Teatru Powszechnego im. Jana Kochanowskiego.
Komentarze naszych czytelników
Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu