"Autoportret w ogrodzie" z 1906 roku, pochodzący z kolekcji rodziny Moszczeńskich, zakupiony bezpośrednio od artysty, zostanie wystawiony za cenę wywoławczą 220 tys. zł. Eksperci przewidują jednak, że zostanie on sprzedany za 350 tys. zł. Natomiast "Rycerz i faun" z 1909 roku, pochodzący ze zbiorów przemysłowca Stanisława Holenderskiego, ma cenę wywoławczą 500 tys. złotych. Może on jednak zostać sprzedany nawet za milion złotych.
- Powiem tak: dusza by chciała, ale możliwości nie ma żadnych - mówi Adam Zieleziński, dyrektor Muzeum im. Jacka Malczewskiego w Radomiu, dodając: - Oczywiście śledzimy rynek i wiemy o wystawianych na sprzedaż obrazach, ale te kwoty są absolutnie poza naszym zasięgiem.
Zieleziński stwierdza jednak, że muzeum mogłoby nabyć obrazy, gdyby dostało wsparcie ze strony Ministerstwa Kultury bądź też samorządu województwa mazowieckiego. - Ostatnio takie wsparcie otrzymaliśmy kilka lat temu, muzeum zakupiło wtedy portret sióstr pędzla Jacka Malczewskiego. I na tym nasze zakupy się zakończyły. To w stanie wojennym, choć oczywiście to były inne czasy, zakupiliśmy ponad 30 obrazów Malczewskiego, a przez ostatnie dziesięć lat - jeden - tłumaczy.
Najczęściej takie obrazy zakupują prywatni kolekcjonerzy czy inwestorzy, co nie znaczy jednak, że znikają z obrotu muzealnego, gdyż nabywcy często proszą o wzięcie obrazów w depozyt. - Takie rozwiązanie ma swoje plusy, bowiem placówki muzealne przed przyjęciem depozytu sprawdzają, czy dzieło jest oryginalne, właściciel więc otrzymuje oficjalne potwierdzenie. Choć zdarzało się już, że próbowano nam zaoferować obrazy, które właściciel uważał za oryginały, a okazywały się falsyfikatami. Zieleziński podkreśla, że na ścianie jego muzeum nigdy nie zawisła kopia.