Mazowieckie Centrum Sztuki Współczesnej „Elektrownia” projekcje niekomercyjnego i często niszowego kina w ramach „Kina na trawie” realizuje już po raz piąty. Dwa pierwsze seanse w tym roku spotkały się z tak dużym zainteresowaniem, że zabrakło biletów.
- Ludzie przed siedzibą stali z matami, więc swoje miejsce mieli, ale zabrakło karteczek z ceną. Zamiast zareagować, wyjść naprzeciw widzom, osobom zainteresowanym tym, co oferuje „Elektrownia”, to odesłano ich z kwitkiem, zamykając drzwi. Przecież można było chociażby pieczątki przybijać na ręku a wpuścić. Seans na otwartej przestrzeni! Zarówno początkowa Elektrownia, jak i tymczasowa na Domagalskiego nie posiadała wymuskanej architektury, warunki polowe, a gromadziła ludzi, bo liczy się przecież seans, a nie czy posadzę tyłek na krześle, czy na kawałku maty, ale obejrzę film. Może następnym razem napiszcie, że pula biletów ograniczona, by reszta zaoszczędziła sobie i rozczarowania, i niemiłego odczucia co do wydarzenia– napisała w komentarzu do wydarzenia na Facebooku dotyczącego „Kina na trawie” oburzona Aleksandra Wójcik, mieszkanka Radomia.
Jak tłumaczy Leszek Sikora, specjalista ds. kinematografii w MCSW „Elektrownia”, planując pokazy filmów szwedzkiej produkcji, które nie mają łatwego przekazu, nie spodziewano się, że zainteresowanie będzie tak duże. – Jest na nam bardzo przykro i ubolewam nad tym, że nie wszyscy chętni mogli wejść na pokaz. W pierwszych edycjach z frekwencją było różnie, przychodziło 90 osób. Teraz maksymalnie pomieścimy ok. 170 osób – wyjaśnia Sikora.
– Założeniem „Kina na trawie” jest m.in. jego kameralność, elitarność, może odrobina snobizmu dla niektórych. Gdyby na pokaz mogli wejść wszyscy, kino przestałoby być kameralne. Tu chodzi też o odpowiedni nastrój, zaciemnienie. Zupełnie inaczej wygląda to na fontannach, gdzie jest gwar, dużo świateł i piwo – tłumaczy specjalista ds. kinematografii.
Miłośnicy „Kina na trawie” pamiętają pokazy jeszcze w starej przestrzeni, gdzie na trawie rozkładali się na karimatach, przyjeżdżali na rowerach. – Faktycznie, kiedyś wyglądało to inaczej, ale obecne warunki przestrzenne nie pozwalają nam na taką formę. Może w przyszłym roku udałoby się na ten cel zaadaptować plac, który znajduje się za budynkiem, ale to wymaga logistycznego opracowania i odpowiedniego zaciemnienia terenu – kwituje Sikora.
Najszybsze informacje z Radomia wprost na Twojego Facebooka:
KLIKNIJ I POLUB NAS TERAZ >>