Przypomnijmy, gala boksu zawodowego "Wojna Domowa" odbędzie się w sobotę (22 grudnia) w hali MOSiR w Radomiu. Zobaczymy siedem pojedynków, w tym trzy o pas mistrza Polski. W walce wieczoru Robert Parzęczewski zmierzy się z Dariuszem Sękiem. Ponadto, wystąpią lokalni bokserzy, tj. Rafał Grabowski i Michał Żeromiński. Początek imprezy o godz. 18:00. Zapraszamy do lektury całej rozmowy z organizatorem gali, Mateuszem Borkiem.
Damian Markowski: W radomskiej hali Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji odbędzie się w sobotę gala boksu zawodowego "Wojna Domowa". Czego możemy się spodziewać? Jakiej gali Pan oczekuje? W Przeglądzie Sportowym przeczytałem, że marzy się Panu impreza w wyspiarskim stylu, takie "British boxing made in Poland".
Mateusz Borek: Dokładnie, taka mi się marzy, ponieważ jest to pierwsza gala bez, brzydko się wyrażę, "konia pociągowego", takiego jak Tomek Adamek, gdzie wiadomo, taki zawodnik, nawet jak jest w starszym wieku, to niesie ze sobą tylko ognia, wspomnień i charyzmy do ringu, że nawet ci młodsi kibice, którzy wcześniej nigdy nie mieli szansy zobaczyć go podczas walki w Polsce, to chętnie się wybrali na którąś z ostatnich gal, i to gdzieś była gwarancja frekwencji, sprzedaży, PR-u i całego marketingu, który się kręcił wokół imprezy.
Życie natomiast ma to do siebie, że nie stoi w miejscu, wszyscy się starzejemy, w sporcie niestety jeszcze szybciej nas to dotyka i po prostu Tomek też nie może boksować w nieskończoność. Oczywiście, moglibyśmy mu szukać rywali między 30. a 100. miejscem na świecie, ale w jego powrocie na ring, nie o to chodziło, bo zależało mu na jednej, dużej szansie.
Trzeba szukać nowej drogi, siłą takich gal, w moim przekonaniu, musi być dobry matchmaking, równe zestawienia, niepewność końcowego wyniku, dobre opakowanie, nowoczesna promocja i to nam wszystko może przynieść fajne widowisko.
Pod pojęciem "british boxing" zawiera się kilka moich myśli. Po pierwsze, nie starcie zdecydowanego faworyta z przysłowiowym Węgrem, tylko w miarę równe szansę, czasami nawet idealnie, czasami troszeczkę z przewagą na jednego zawodnika, ale generalnie chodzi mi o to, żeby nie było tych rozstrzygnięć znanych przed rozpoczęciem gali.
Po drugie, ja zawsze byłem takim dużym estetą telewizyjnym. Wydaję mi się, że mam niezły smak i postaram się, nawet w tej starej, trochę już obskurnej hali w Radomiu, która za chwilę będzie relikwią przeszłości, tak tę salę opakować, tak zaświecić, żeby cała Polska włączając telewizor, powiedziała "wow, ale fajna ta sala w Radomiu", i się nagle okażę, że ta hala, którą oglądasz normalnie, zupełnie inaczej będzie się prezentować tego wieczoru w tv.
Po trzecie, Radom zawsze kochał sporty walki, Radom zawsze też kochał piłkę nożną i sporty zespołowe, i wydaję mi się, że ten kibic w Radomiu, jest taki żywiołowy, lubiący i rozumiejący boks. To nie jest taka teatralna publiczność, tylko to jest publiczność, która żyję. Przeżyłem tutaj kilka gal, w tej hali również i oczekuję, że to będzie właśnie taki wieczór, gorący, głośny i fajny do oglądania.
Czy nie żałuje Pan, że gala jednak nie odbędzie się w ciągle budowanej hali widowiskowo-sportowej przy ul. Struga? W październiku mówił Pan: "Nie chciałbym, żeby taka historia się wydarzyła, aby gala odbyła się w hali MOSiR przy ul. Narutowicza".
Nauczyłem się z wiekiem, nie gniewać na rzeczy, na które nie mam wpływu. Tzn. ja zdecydowanie wiedziałem, że chcę zrobić tę galę na otwarcie nowej hali, taka była moja umowa z władzami miasta, z moimi partnerami. Zjedliśmy trzy miesiące przed imprezą obiad w towarzystwie ludzi z UM, z panem Romanem Saczywko z ROSY. Dla mnie czasami słowo i podanie ręki, jest droższe od pieniędzy i papieru. Jeśli on, w obecności kilku osób, powiedział mi: "Panie Mateuszu, ja Panu daję gwarancję, że na trzy tygodnie przed terminem gali, hala zostanie oddana, mówię to Panu stuprocentowo, ja jako Roman Saczywko", to ja też nie mam prawa nie wierzyć w ludzi. Więc podałem rękę, podpisałem wszystkie stosowne umowy i rozpocząłem promocję tej imprezy.
Bo gdybym wiedział, że tak to wszystko będzie wyglądać, to prawdopodobnie już na samym starcie zapewniłbym sobie możliwość przeniesienia gali do starej hali i może nawet sprzedawałbym bilety na starą halę, z perspektywą, że przeniosę ją do nowej, ale jeśli ktoś mi mówi, że na sto procent będzie nowa, to ja tak naprawdę straciłem czas, pieniądze, a zawodnicy musieli wydłużyć proces przygotowań czy wstrzymać sparingi.
Nowy termin, dla mnie jest dobry, bo zamiast bombek na choince, będą bomby w ringu, natomiast generalnie wielu ludzi, którzy mieli kupione bilety na nową halę, te wejściówki oddali, bo albo jadą do swoich rodzin na święta, ew. żona nie pozwala wyjść wieczorem mężowi, bo musi wytrzepać dywany i pomóc w kuchni. Także liczyłem się z tym, że jest to termin mniej fortunny aniżeli 17 listopada, więc mogę tylko ubolewać.
Żałuję też z tego powodu, że duża hala stwarza zupełnie inne możliwości sprzedażowe, produkcji telewizyjnej i ja przy Narutowicza muszę się nagimnastykować, żeby pewne rzeczy fajnie wyglądały, a tam, jakby w nowej scenerii, pewne sprawy byłyby naturalne.
Na pewno też szkoda tej sytuacji, gdyż zainteresowanie imprezą jest bardzo duże. Widać, że w naszym mieście jest wielu fanów boksu i hala MOSiR wypełni się po brzegi. Zapewne podobnie byłoby przy Struga, aczkolwiek zamiast 2, mielibyśmy 4-5 tysięcy kibiców.
Rozmawiamy o faktach: w sobotę będzie 2 tysiące ludzi. Na 6 tygodni przed imprezą 17 listopada, miałem sprzedane 1700 biletów, po czym połowę oddano, gdy ludzie dowiedzieli się o zmianie lokalizacji i terminu. Robiłem relokacje, dlatego też 2 tygodnie trwała przerwa w sprzedaży, bo nie było łatwe, żeby do każdego, kto kupił bilet przez e-bilet, zadzwonić, wysłać maila, dać mu czas do namysłu, czy zatrzymuje ten bilet, czy chcę oddać i chcę, aby zwrócić mu pieniądze. Ja musiałem klientowi, stworzyć taką możliwość. To nie jest totalitaryzm, że ja kogoś zmuszę do oglądania boksu w innym terminie i w innej hali. Realnie, myślę więc, że 4-4,5 tysiąca kibiców mogłoby być, gdyby ta sprzedaż miała taką dynamikę, jak miała przez kilka tygodni.
Jak Pan ocenia pięściarzy z regionu radomskiego, którzy w sobotę zaprezentują się przed własną publicznością, tj. Rafała Grabowskiego i Michała Żeromińskiego?
Rafał Grabowski to bardzo ambitny chłopak, odważny, podejmujący ryzyko. Wydaję mi się, że taka walka może mu otworzyć dużo drzwi. Był w Ameryce, w Australii, sparował z dobrymi zawodnikami. Do tego uważam, że Rafał ma taki styl, mocno widowiskowy, idzie do przodu. Nie bez kozery Janusz Pindera nazwał go "meksykaninem z Pionek". To zawodnik, który prezentuje dużą waleczność i ma szansę budować na tym dużą rzeszę kibiców, bo jest po prostu widowiskowy. Ponadto, to sympatyczna osoba, dba o swojego klienta, prowadząc media społecznościowe i muszę przyznać, że przez te 3 miesiące współpracy, nie miałem z Rafałem żadnych problemów. Moim zamysłem było więc to, aby Rafał walczył jako pierwszy, bo wtedy publika od początku poczuje atmosferę imprezy, także na galę nie można się spóźnić (uśmiech).
Natomiast Michał Żeromińsi umie boksować, ma "fajne nogi", zadaję dużo ciosów, myśli w ringu, natomiast jeśli chodzi o klincz, siłę, siłę ciosów, to na pewno Vovk w tym aspekcie jest silniejszy, co pokazał w kilku ostatnich pojedynkach, dlatego uważam, że dla Michała może to się okazać najtrudniejsza walka w karierze, ale szansę na pewno wynoszą 50 na 50. Pamiętajmy, że za Michałem 20 trudnych rund z Łukaszem Wierzbickim. Pierwsza walka była równa, mieliśmy kontrowersyjny werdykt, zaś druga to już do jednej bramki dla Łukasza. Na pewno, obaj mają coś do udowodnienia, pokazania i tu też spodziewam się emocjonującej walki.
Z kolei inny bokser z Radomia - Michał Cieślak, który jeszcze nie zaznał goryczy porażki - nie wszedł do ringu od czerwca. Nie było możliwości, aby zawalczył na gali "Wojna Domowa"?
Michał mnie nie interesuje. Pamiętam, jak w Radomiu podał mi rękę i powiedział, że chcę u mnie boksować i budować karierę, a potem błyskawicznie zmienił zdanie. Czemu? Trzeba jego pytać. Życzę mu jak najlepiej, ale ma swoich promotorów, niech oni zajmują się jego karierą. Ja mu nie będę ani pomagał, ani przeszkadzał.
Analizując kartę pojedynków, patrząc na walkę wieczoru (Parzęczewski vs. Sęk), uważa Pan, że będzie to gala stojąca na wysokim, polskim poziomie i fani nie będą żałowali, że ten przedświąteczny, sobotni wieczór, spędzili oglądając "Wojnę Domową"?
Myślę, że nie. Po pierwsze pamiętajmy, że miał boksować Adam Balski z Nikodemem Jeżewskim. Jak to się zmieniło na Radchenkę, który m.in. miał na deskach Głowackiego, uznałem, że jest to walka przede wszystkim z za małym ładunkiem emocjonalnym i przesunąłem ją na pozycję nr 3. Na pozycji nr 2 jest Damian Jonak, który jest oczywiście dla mnie lekkim faworytem, ale walczy z twardym Robinsonem z Anglii, a pamiętajmy, że Damian wrócił po blisko 3 latach przerwy i na pewno czeka go ciężka przeprawa. Ogółem, ja lubię brytyjski boks, dlatego chcę tego Robinsona zobaczyć w formie, a na pewno w takiej jest.
Jeśli zaś chodzi o main event, to też chodziło mi o to, że jak daliśmy tytuł "Wojna Domowa", to musi być potencjał, ale też własnie ten emocjonalny ładunek. Dlatego zadzwoniłem do Darka i Roberta, i powiedziałem: "Panowie, przerzucam was na jedynkę, dopłacam kasę, zgódźcie się na 10 rund i robimy walkę o pas mistrza Polski", żeby dać dodatkowy prestiż, bo mieli boksować 8 rund, także obaj się ucieszyli i czeka nas bardzo ciekawy, wyrównany pojedynek.
To czwarta gala organizowana przez Pana grupę - MB Promotions. Pojawiły się jednak głosy, że być może ostatnia. Ile w tym prawdy?
Zastanawiam się, ponieważ mam co w życiu robić. Mam kilka interesów, pracę, którą kocham i kilka nowych projektów na przyszły rok, niezwiązanych z boksem. Dotknąłem tego środowiska z innej strony, po 20 latach po drugiej stronie, jako dziennikarz i zobaczyłem rzeczy, które mnie jeszcze bardziej wciągnęły, ale też takie, które odpychają.
Na razie, chciałem być "fair" w stosunku do chłopaków, którzy obiecali prezenty swoim dzieciom, wyjścia na Sylwestra żonie i może jakieś fajne wakacje w ciepłych krajach w styczniu, więc dlatego tak naprawdę, po tym całym zdarzeniu, które miało miejsce z halą, powinienem tę galę odwołać. Wówczas ludzie by mnie "pokopali", popluli na mnie w internecie przez dwa dni i na tym by się skończyło. Nie ryzykowałbym żadnych pieniędzy, nie musiałbym mówić o dokładaniu, tylko że goście by nie zarobili na święta i gdzieś miałbym poczucie, że to nie jest "fair" w stosunku do 14 wojowników, którzy mi zaufali, podpisali kontrakty i dali słowo, że zrobią wszystko, żeby pokazać publiczności to, co mają najlepszego w sobie, więc uznałem, że nawet gdyby to miałaby być moja ostatnia gala, nawet gdyby to się nie miało spiąć, to chcę to zrobić, żeby być uczciwym względem tych chłopaków, ale też siebie. Jeśli pozostanę w boksie, to może zorganizuje coś w końcówce przyszłego roku.
Ponad dwa miesiące temu pojawił się Pan na sesji Rady Miejskiej. Wówczas zobaczył Pan gorącą dyskusję nt. budowanej hali i organizacji w niej gali boksu. Po obradach, nie miał Pan wątpliwości, że trafnie nazwał imprezę - "Wojna Domowa".
Zgadza się, był to taki mini Sejm. Mimo, że jestem apolityczny, zawsze staram się podchodzić do polityków, czy to na poziomie krajowym czy miejskim, bardzo poważnie, bo dostali oni taki mandat zaufania społecznego, że dla mnie byłaby to wielka odpowiedzialność.
Jedyna rzecz, która zwróciła moją uwagę, i chciałbym poprosić i zaapelować do polityków, nie mówię tu konkretnie o tej Radzie Miejskiej, bo się domyślam, że tak to wygląda w większości miast, aby słuchali się nawzajem. Bo tutaj, nawet jak ktoś z drugiej strony mówi coś rozsądnego, to z klucza idzie dyrektywa wewnętrzna, że nie słuchamy, tylko czekamy na swój głos. I tylko o to mi chodzi, bo jednak w tyle, są tysiące czy miliony Polaków, którzy chcą lepszego miasta, państwa...
Po tych kilku miesiącach rozmów, spotkań, jak ocenia Pan współpracę z radomską spółką MOSiR?
Świetnie. Z prezydentem Witkowskim od początku bardzo dobrze się rozumiałem i tutaj wiem, że chodziły do niego pielgrzymki różnych promotorów, a on akurat obejrzał kilka imprez promowanych i organizowanych przeze mnie - ktoś z urzędu zadzwonił i zaproponował spotkanie. Przyjechałem więc do Radomia, przedstawiłem swoją wizję i panu prezydentowi to się spodobało, więc dosyć szybko doszliśmy do porozumienia, podpisaliśmy umowę.
Radosław Witkowski poznał mnie też z kolejnymi ludźmi z Radomia, dużo pomógł Mateusz Tyczyński, następnie zapoznałem się z prezesem MOSiR - Grzegorzem Jandułą, także oni też zdają sobie sprawę, że wszystko by inaczej wyglądało w dużej hali i oni też zdają sobie sprawę z ograniczeń, natomiast jak już podjęliśmy decyzję, to do wszystkiego podeszliśmy ze zrozumieniem.
Jak po tym wszystkim, co wydarzyło się z nową halą, przyjechałem do Radomia i powiedziałem: "Panowie, robimy czy nie, czy nasze ustalenia są wiążące, a ja podejmuję jeszcze większe ryzyko finansowe?", usłyszałem odpowiedź, że nie ma problemu, robimy. Także następnego dnia przystąpiłem do przedefiniowania tego projektu, do przygotowania starej hali i od tego momentu prezes Janduła jest gotowy do pomocy praktycznie dzień i noc.
Mamy taką sytuację, że siedzimy, jest godzina 19:00 (wywiad przeprowadzony w czwartek - przyp. red.), o 20:30 grają Czarni, o 23 wyjeżdżają słupki z hali, zaś o 2 w nocy wchodzą moi ludzie i zaczyna się montaż, żeby to wszystko powiesić, co chcemy, bo nawet w tak małej hali, potrzebujemy półtora dnia, żeby się nie spóźnić. Więc tutaj nie było takiego mówienia, że MOSiR pracuje od 8:00 i nie da się wejść na halę w nocy; trzeba, to nie ma problemu, także w tej materii wszystko działało i działa bez zarzutu.
Oprócz boksu, jest Pan oczywiście wielkim fanem futbolu. Nie mogę więc nie zapytać o piłkarzy Radomiaka, którzy są liderem II ligi i walczą o awans na zaplecze Ekstraklasy. I liga dla klubu z tak dużą ilością kibiców, to chyba powinno być minimum?
Oglądałem w tamtym sezonie dwa mecze Radomiaka w internecie. Niestety, nie dojechałem na żaden do Radomia, pomimo, że kilka osób mnie zapraszało. To dla mnie jest fenomen na skalę światową, jak można być na miejscu premiowanym awansem przez cały sezon, poza ostatnią kolejką.
W tej chwili jednak widzę, że władze klubu kompletnie przedefiniowali zespół, tzn. ci, którzy przyjechali tu tylko zarobić - out. Jest więcej młodzieży, zaś trener Banasik ma niesamowitą penetrację młodych graczy z I, II czy III ligi, świetnie wprowadzając ich do drużyny. Moim zdaniem, to jest droga, a nie trzymanie jakiś trupów za granicy za kilkanaście tysięcy złotych. Jest Leo i tak powinno też być w Ekstraklasie, że jest jedna, może dwie gwiazdy, a reszta to młodzi, Polacy, a tutaj była już przesada. Także mam nadzieję, że stadion powstanie, Radomiak awansuje do I ligi i kamery Polsatu w następnym sezonie będą w Radomiu bywać regularnie.
Damian Markowski (https://twitter.com/markowski_dm)