Jak już informowaliśmy, "Gazeta Polska Codziennie" napisała dziś, że Piotr Szprendałowicz został zwolniony dyscyplinarnie ze stanowiska dyrektora administracji Polskiej Grupy Zbrojeniowej, w związku z tym, że wynosił z firmy istotne dokumenty. Więcej o tym pisaliśmy tutaj.
Także dziś po południu Piotr Szprendałowicz zwołał konferencję, którą zaczął od oświadczenia:
"Oświadczam, że informacje "Gazety Polskiej" są nieprawdziwe oraz interpretowane są w sposób daleki od rzeczywistości. Podejmę odpowiednie drogi prawne. Jestem osobą uczciwą i przez 9 miesięcy pracy w PGZ świadomie nie naruszyłem żadnych norm i zasad obowiązujących w spółce. Wszystko wykonywałem zgodnie z poleceniami przełożonych. Byłem chwalony za profesjonalizm, skuteczność działań i zaangażowanie. Nigdy nikt nie miał do mnie żadnych zastrzeżeń. Nigdy nie miałem dotyczenia z materiałami niejawnymi."
Zdaniem Szprendałowicza stał się on się obiektem "bezpardonowego ataku politycznego." - To drugi taki atak. Pierwszy miał miejsce 5 lat temu, gdy startowałem w wyborach na prezydenta Radomia. Zostałem przez sąd oczyszczony z zarzutów i mam nadzieję, że teraz będzie tak samo - stwierdził.
PGZ rozwiązała umowę z byłem dyrektorem na podstawie art. 52 kodeksu pracy, zarzucając mu, że w sposób nieuprawniony kopiował dokumenty i wynosił je ze spółki. Nagrały to kamery monitoringu i miało to mieć miejsce 3 stycznia tego roku.
Na zebranie zarządu
- Potwierdzam, że w niedzielę 3 stycznia wieczorem - byłem w spółce. To efekt wiadomości, jaką odczytałem tego samego dnia, wracając z krótkiego noworocznego urlopu, że następnego dnia mam się stawić na spotkaniu z zarządem w Warszawie. Mimo, że byłem bardzo zaziębiony, postanowiłem przygotować dokumenty na to spotkanie i inne, które planowałem następnego dnia w Warszawie. Dokumenty dotyczyły spraw administracyjnych - zapewnia Piotr Szprendałowicz i dodaje: - Przecież byłem świadomy, że działa monitoring, sam jego pracę nadzorowałem. Nie wchodziłem do biur zarządu, które zresztą były puste, bo zarząd działał w Warszawie.
Były dyrektor dodał, że na spotkanie z zarządem w Warszawie nie pojechał, bo się bardzo rozchorował. Poinformował też dziennikarzy, że jego nowym szefem w grudniu 2015 r. został Radosław Obolewski, szef Klubu Gazety Polskiej w Łomiankach.
"Miałem prawo przebywać w spółce w niedzielę"
Piotr Szprendałowicz wyjaśnił, że jako dyrektor administracji odpowiadał za pracę biur w Warszawie, w Radomiu i w Gdyni.
- Gros spraw załatwiało się w Warszawie, jeździłem tam kilka razy w tygodniu, żeby raportować stan spraw przełożonym, spotykać się z pracownikami i kontrahentami. Doprowadziłem do sprawnej przeprowadzki z kilku siedzib do jednej - przy Nowym Świecie. Załatwiałem sprawy od koloru farby na ścianach i zakupu środków czystości - po wynajem pomieszczeń czy parkingu i funkcjonowanie monitoringu. Proszę zwrócić uwagę, nie mówimy tu o produkcji broni, ale sprawach administracyjnych. Nie miałem dostępu do dokumentów niejawnych - mówił.
Jak stwierdził, jako dyrektor miał nienormowany czas pracy i miał prawo przebywać w spółce w niedzielę, jak podkreślał "wieczorem, a nie pod osłoną nocy, jak pisze Gazeta Polska".
- Jakże miałbym nie kopiować dokumentów, planując wyjazd na spotkanie z zarządem. Potrzebne były projekty adaptacji wnętrz, zastanawiałem się co zrobić z samochodami, które pozostały po poprzednich prezesach. Nie było faktur, tylko kopia jednej, wobec której była wątpliwość czy kontrahent słusznie ją wystawił. Był wydruk uchwały, plan zagospodarowania biura, informacja o zakupach mebli, bo miały być przyjęcia do pracy w biurze w Radomiu, a zarząd zaczął zatrudniać ludzi w Warszawie i zaczęto wywozić meble z Radomia - mówił były dyrektor.
Sprawą zajmie się sąd
Zdaniem Piotra Szprendałowicza: "to nie było wynoszenie niejawnych dokumentów, tylko zabieranie dokumentów niezbędnych na spotkanie z zarządem". - Zarzuty są śmieszne, bo zarzuca mi się, że byłem w pracy. A dokumenty - przecież są też w laptopach i telefonach jako pliki, i czy ktoś telefon zostawia w pracy, nie zabiera go domu? Powtórzę też - nie wchodziłem do biur zarządu, co mi się też zarzuca. Wszystko jest na monitoringu - stwierdził.
Piotr Szprendałowicz zwolnienie z pracy, wystawione 29 stycznia, otrzymał pocztą 10 lutego. Przez cały ten czas był na zwolnieniu. - Sprawy zdrowia to sprawa prywatna, nie będę się na ten temat wypowiadał. Uważam, że zostałem zwolniony niesłusznie i złożyłem już pozew do Sądu Pracy przeciwko PGZ. Będę się domagał odszkodowania. O przywróceniu do pracy nie ma mowy, bo do tego potrzebna jest dobra wola obu stron, a ta nagonka jest tego zaprzeczeniem. Przez nią chce się uderzyć w PO, ugrupowanie, którego kiedyś byłem członkiem i z którym wciąż sympatyzuję.
Jak poinformował były dyrektor, gdy go wezwano do PGZ - złożył dokumenty, które miał przy sobie. Ze zdania powstał protokół. - Gdy byłem na zwolnieniu, do mojego pokoju wchodzili różni ludzie, był remont, była robiona inwentaryzacja. Wywożono dokumenty do Warszawy. W PGZ wiele osób straciło pracę, większość dyrektorów już nie pracuje, a zwolnienia dotykały też pracowników niższego szczebla - dodał.
Piotr Szprendałowicz tak komentuje złożenie przeciwko niemu przez PGZ doniesienia do prokuratury. - Ja się temu nie dziwię, spółka musi dbać o swój interes. Ja jestem pewny swej niewinności.
Nowy dyrektor, ale z innym zakresem obowiązków
Jak stwierdził były dyrektor jego stanowisko zajęła już inna osoba. - Nie znam jej, to kobieta - stwierdził. Zwrócił też uwagę, na to, że gdy on był zatrudniany w PGZ - to przeszedł trzymiesięczny konkurs, rywalizując z innymi kandydatami, następnie 3-miesięczną umowę próbną, a w trakcie zwalniania był na rocznej umowie na czas ograniczony.
Zdaniem Piotra Szprendałowicza "nie jest przypadkiem, że te zdarzenia - zwolnienie mnie z pracy i publikacja w "Gazecie Polskiej" - pojawiają się przed i po przyjęciem do pracy nowego dyrektora do siedziby PGZ w Radomiu, na podobnym stanowisku do mojego.
Były radny ma tu na myśli przewodniczącego Rady Miejskiej - Dariusza Wójcika, który od 1 marca jest dyrektorem siedziby PGZ w Radomiu. - Pan Wójcik wiedział, że pracowałem jako dyrektor administracyjny i wiedział, że przestałem pracować w PGZ. Pewne fakty nawet dzieci są w stanie połączyć.
Poproszony o komentarz Dariusz Wójcik powiedział nam: - Nie miałem pojęcia, że Piotra Szprendałowicza z PGZ zwolniono karnie. Nie chce komentować sprawy, powiem tylko, że nie zająłem jego miejsca, bo on odszedł w styczniu, ja pracuję od marca, a zakres obowiązków mam zupełnie różny. Ponadto przecież na stanowisko, które zajmował - jest zatrudniony ktoś inny.
Najszybsze informacje z Radomia wprost na Twojego Facebooka:
KLIKNIJ I POLUB NAS TERAZ >>